2016/01/23

tout se mélange



Ostatnio zdarzało mi się rozmyślać nad zmianą formy mojego nieaupairowskiego bloga. Jednakże doszłam do momentu, gdy zadałam sobie pytanie who cares? I wszystko się wyjaśniło. Co nie zmienia faktu, że nie chciałabym zaprowadzić tu jakiegoś porządku. Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego nikt mi nie wierzy, gdy mówię, że jestem okropnie nieuporządkowaną osobą. Zagadka wciąż pozostanie zagadką, a z moich planów tak jak zawsze zostaną tylko plany. Pomijając jednak to wyjęte niewiadomo skąd wprowadzenie:

*w dzisiejszym poście pojawią się brzydkie słowa, sarkazm, jad i wszystko to w czym się specjalizuję. Mam nadzieję, że nikogo nie urażę ani tym bardziej nie obrażę. 

Dzisiejszego dnia wybija piąty miesiąc mojego pobytu we Francji. Czyli jestem na półmetku. Jedyna refleksja jaka mnie nachodzi jest prosta jak budowa cepa: czas nie biegnie, czas zapierdala. Podczas tych tygodni wydarzyło się i dużo i mało. Nie umiem tego ocenić, bo mam zaburzenia przy ocenie swoich postępów i tego, co mi się przytrafia. Jak kiedyś to już napisałam, nie potrafię podsumowywać wydarzeń i nie będę się też na to silić. Choć zdaję sobie sprawę, że należy walczyć ze słabościami. Wątpię jednak, by umiejętność podsumowywania własnego życia mogła mi się kiedykolwiek przydać. Zdaję sobie również sprawę z tego, że jestem cholerną malkontentką i pewnie, zamiast faktycznie skupić się na tym, co dobre, zaczęłabym szukać dziury w całym i wyszłoby, że jestem bardzo nieszczęśliwa. Co pomimo wszystko nie jest prawdą. 



Po tych pięciu miesiącach nadal uważam, że podjęłam dobrą decyzję. Miewam tutaj lepsze i gorsze chwile, aczkolwiek zawsze będę polecać taką formę wyjazdów. Należy być jednak niezwykle uważnym i przed podjęciem decyzji rozważyć ją co najmniej dziesięć razy. Problem w rozpoczęciu pracy jako au pair jest taki, że nie zawsze macie wpływ na to z jaką rodziną przyjdzie wam żyć. Jedyne co możemy zrobić to podczas rozmowy na skypie (tudzież czymkolwiek innym) przyglądać się im z uwagą, zadawać pytania i wyciągać wnioski. Wszyscy kłamią: przyszłe au pair, rodzice, a potem i dzieci, którymi się opiekujecie. Małe kłamstwa nie robią różnicy, jednak niektóre rodziny chyba przekraczają granicę małych oszustw i później pozostają łzy, złe wspomnienia i rysy na psychice. Będąc tu tyle czasu poznałam wiele historii nieudanej współpracy. Niektóre naprawdę szokujące! Zdaję sobie sprawę, że miałam szczęście trafiając do uczciwej rodziny. Wprawdzie nie ma kolorowo i brokat nie sypie się po ścianach, ale są uczciwi, a to bardzo istotny punkt. Wprawdzie moje obietnice nie mają wielkiego znaczenia, ale być może któregoś dnia wyduszę z siebie post, który rozwinie powyższy tekst. 

W ramach wspomnienia tragicznych początków (choć tragiczne to zbyt mocne słowo) przeczytałam kilka pierwszych postów i… śmiechłam. Moje nastawienie oczywiście było godne podziwu, ale jedno wiem na pewno: nie chciałabym wrócić do września. No chyba, że zapłaciliby mi grubymi tysiącami. Tamte wpisy po trosze mnie bawią a po trosze frustrują. Wiele również się zmieniło, a przede wszystkim relacje z dziećmi. Nie mam pojęcia, dlaczego wychwalałam E. (chyba anielski wygląd), a G. uważałam za wrednego potwora. W tym momencie G. to mój obrońca i niech tylko ktoś mu powie, że Martina jest niefajna (gwarantuję, że walnięcie w łeb będzie najlżejszą formą wyperswadowania tego pomysłu). E. z kolei przechodzi bunt trzylatka i od czasu do czasu wysłuchuję jego NIE TY NIE TY NIE TY. Odpłacam się pięknym za nadobne. Zmieniło się też patrzenie na moją przyszłość i tematy pokrewne. Nie żebym dowiedziała się, czego chcę, ale wiem, czego nie chcę, a to ułatwia sprawy. 




HOST RODZICE 
czyli jak wyrzucić z siebie jad i czuć się przy tym świetnie

A teraz trochę gorzkiej prawdy o host rodzicach. Akurat mój dzisiejszy humor sponsoruje nam tę część postu. Starałam się unikać krytyki (choć to tylko obiektywne spojrzenie na to, co mnie otacza), jednak każdego dotyka taka sytuacja, która zmusza do wyrzucania z siebie nagromadzonego żalu i uwag. A starałam się tego nie robić, bowiem wysłuchałam tylu historii o rodzinach goszczących, że grzechem byłoby mówić cokolwiek złego o moich hostach. Jednakowoż, jako, że nigdy nie uchodziłam za osobą życzliwą i uprzejmą, postanowiłam to zrobić. Uwaga! Popełniam grzech!

Otóż, nie jestem nadzwyczaj otwartą osobą. Ani tym bardziej ufną. Postanowiłam jednak, że skoro dzielę życie z jakimiś tam ludźmi, to od czasu do czasu mogę się z nimi podzielić swoim życiem. Teraz żałuję. Oni mają to w dupie. Nie obchodzi ich, że przed przyjazdem tutaj miałam jakieś życie i że jakoś studiowałam i że mam w Polsce jakichś znajomych. Czasami wydaje mi się, że dla nich zaczęłam istnieć w momencie przyjazdu tutaj. Zerwałam się z choinki i op! wskoczyłam do krainy mlekiem i miodem płynącej. 

Kolejna rzecz to zawężone horyzonty. Im pewnie wydaje się, że skoro przyjmują obce dziewczyny pod swój dach, to są tak tolerancyjny i tak otwarci, że drugich takich ze świecą szukać. Mam odmienne zdanie na ten temat, ale co ja wiem o życiu skoro wcześniej mnie nie było? Właściwie to owszem, są tolerancyjni, ale myślą bardzo schematycznie i ciężko im zrozumieć, że ktoś może mieć zupełnie inne podejście do życia niż to, które wyznają oni.

Ich poprzednie au pair były ucieleśnieniem towarzyskości, ponadto wszystkie przyjechały tu w jednym celu: zostać na zawsze we Francji czyt. znaleźć męża, bo tak to od razu łatwiej (tym bardziej, że wszystkie pięć poprzednich dziewczyn przyjechało spoza UE, więc by nie martwić się o wizę trzeba brać migiem ślub). Moi hości nie przyjmują do wiadomości (albo nie chcą), że nie mam zamiaru tu zostać i nie przyjechałam tutaj, żeby zacząć życie we Francji. Mój cel do nich nie dociera. Wiedzą lepiej niż ja. Zresztą czasami myślę, że zwyczajnie mają gdzieś to, co mówię, bo w końcu ich WSZYSTKIE au pair były tu w jednym celu i to nienormalne, że mam jakiś inny cel. Jeżeli mam być szczera, to naprawdę większość zawartych tu znajomości mam gdzieś. Nie szukam na siłę przyjaciół ani na siłę nie chcę z nikim zawierać znajomości. Owszem, miło czasami z kimś wyjść, ale to tylko tymczasowe i wątpię, by po powrocie do Polski pielęgnowała zawarte tu kontakty. Bądźmy realistam: czy na serio uda mi się utrzymać kontakt z kimś z Hiszpanii albo Chin? Nie wiem, czego oni ode mnie wymagają. Nie każda au pair chce znaleźć chłopaka francuza. Nie każda zapewne marzy o nocnym życiu. Pech. Trafiłam im się ja. 

Po trosze mi smutno a po trosze jestem wściekła. W ich gronie jestem kimś kompletnie obcym (czasami nawet dla siebie!). Mam swoje pasje, swoje dziwactwa, swoje plany i pomimo dzielonego życia to oni są dla mnie obcy a ja dla nich, i nie żeby mi to doskwierało, ale czuję się przy nich jak idiotka. Mam wrażenie, że uważają wszystkie au pair za idiotki; głupie idiotki bez szkoły, które wpadają tu, żeby zarobić kasę, zabawić się i znaleźć chłopaka, który je utrzyma, bo jest francuzem. Cholera! Moje życiowe zasady nie pozwalają mi zaakceptować takiego stanu rzeczy. I dostaję kurwicy za każdym razem, gdy to sobie uświadamiam. 

Na koniec śmieszna historia, która wskazuje na to, jak bardzo obchodzi ich pałętająca się po domu dziewczyna ze wschodu:

Temat: co za dziesięć lat będziemy robić
Pora i miejsce: siódma rano, kuchnia

Host Mama do mnie: A ty co będziesz robić za dziesięć lat

Myślę sobie, że pewnie i tak ma to w gdzieś, więc po chuj się produkować. 

Ja: Nie wiem

Zajebiście wybrnęłam. 

Host mama do dzieci: Martyna pewnie będzie miała męża i dzieci…

A czy wyglądam jak ktoś kto pragnie stanąć przed ołtarzem i rodzić dzieci? Równie dobrze mogę pracować i być miliarderką. Robię jednak minę na pograniczu ta, nie zesraj się i serio?

Dzieci: Ale Martyna nie chce męża i dzieci.

Mina matki była nie tyle co bezcenna ale wyrażała głębokie zdziwienia. Dopytała mnie czy to prawda i czy im to powiedziałam (nie kurwa, zaśpiewałam i zatańczyłam) i w odpowiedzi rzuciłam, że to tak dla spokoju, żeby mnie nie zadręczały tym pytaniem po raz setny. 

I to byłobyn a tyle. Gdyby wykazała się choć raz chęcią wysłuchania tego, co mam do powiedzenia, to może dałaby radę ogarnąć mój tok myślenia. W zamian jestem prostą dziewczyną, która marzy tylko o mężu i dzieciach, bo jest za głupia, by coś więcej osiągnąć. Osobiście nic nie mam do dziewczyn, które wybierają taki sposób życia. Bycie matką to ogromne poświęcenie i ogrom pracy, której nikt nie docenia. Jednak ja nie jestem osobą, która nadawałaby się do założenia rodziny i pozostania w takim układzie. Wybaczcie. Od tych telewizyjnych propagand zlasował mi się mózg. 

Przykro mi. Naprawdę cholernie mi przykro i z tego niezrozumienia to aż mi źle i smutno. Nie liczyłam nigdy, że zostaniemy rodziną, ale łudziłam się, że będę mogła zachowywać się swobodnie. A za gruszkę się tak nie czuję. Co smutne, moja nauczycielka francuskiego, którą widzę 3 razy na tydzień zna mnie o wiele lepiej. Wiem, że dla nich moja obecność tutaj opiera się na dawaniu kasy i opiekowaniu dziećmi. Za rok na moje miejsce wpadnie inna laska i choć walczę z moją złośliwością, to kurwcze, niech dostaną taką, która wcale nie będzie taka wymarzona (a kij, niech będzie ucieleśnieniem tego, czym au pair być nie może!), może wówczas docenią to, czego obecnie docenić nie potrafią lub i nie chcą. Może żyją przeszłością i dlaczego ciągle wysłuchuję o ich dwóch poprzednich au pair, które gdyby miały skrzydła to pewnie zostałyby aniołami, bo ( UWAGA!) każdego wieczoru wychodziły na miasto.

Ba dum tss
Ja to mam w życiu jednak dziwne priorytety. 



Tym szczęśliwym akcentem zakończę ten podrozdział. A moja złość nadal nie znalazła swojego ujścia. Pewnie gdybym była mądrzejsza, to znalazłabym jakieś rozwiązanie, a tak, jak to głupie dziewczę, wyżaliłam się na blogu. Może i to wszystko, co napisałam jest niesprawiedliwe i zabarwione zwykłą złością, jednak zdaję sobie sprawę, że poniekąd tak właśnie jest. Nie liczysz się ty jako osoba, tylko ty jako jedna z wielu au pair. I chyba nie powinnam ich za to winić. W taki sposób przystosowali się do swojego życia. Może to ja mam dziwne wymagania. Oprócz tego są cool: w większości przypadków płacą mi na czas, a to chyba największa zaleta. Nawet moja mama w ten sposób podsumowała moje wylanie żalów: o matko, masz wymagania, płacą ci i są mili, po co szukać dziury?
Tak. Mam wymagania. I dziwić się, że żaden francuz mi nie odpowiada. 

[edit. Nie miałam ochoty jeść obiadu ze swoją rodziną. Poinformowałam więc host mamę, że dzisiaj wychodzę. I doznałam szoku. Jej mina wyrażała smutek? Zdziwienie? Rozczarowanie? Szok? Niepotrzebne skreślić. Nawet dwa razy dopytywała czy na pewno muszę wcześnie wyjść. Czyżby wiedzieli, że mam na nich focha? Tak czy inaczej, jej reakcja wbiła mnie w ziemię. Może to ja zwyczajnie jestem okrutna i oceniam ich z góry? Świetny żart!]

Na koniec chciałam powiedzieć, że ten półmetkowy post miał wyglądać zupełnie inaczej. Miałam zdjęcia z Rennes i bardzo uporządkowany schemat. Trochę spostrzeżeń i kilka ciekawych pytań, które mi zadano (nawet to kim będę za 10lat, bo wywołał u mnie swoiste refleksje), jednak z powodu nagromadzonych emocji musiałam zmienić plan. Jednak nic straconego! Pytania nie uciekną, zdjęcia raczej też nie powinny. A nóż widelec uda mi się usłyszeć kolejne ciekawe pytania. 
Tym optymistycznym akcentem zakończę swój post. 

Do, mam nadzieję, szybkiego usłyszenia!