2016/05/08

n'importe quoi

Skończmy z tym optymizmem. To prowadzi donikąd. 

Nadszedł ten wspaniały okres w roku, gdy z otwartym na oścież oknem, pogrążona w mroku mogę siedzieć na łóżku, wdychać świeże powietrze, smarkać i kichać na każdy pyłek. Zasadniczo powinnam sypać nieładnymi słowami dookoła, jednak po raz pierwszy od jakiś dwóch tygodni czuję się mniej zdeprymowana i gotowa bardziej do działania niż do leżenia i udawania, że świat zatrzymał się w miejscu. W wyjściu z tego tymczasowego dołka pomogła mi szkoła (czasami żartowanie z depresji potrafi pomóc), słońce oraz moi najwspanialsi podopieczni.

Do wyjazdu zostało mi trochę więcej niż dwa miesiące. Nie będę sypać tu utartymi frazesami, bo wszyscy doskonale wiemy, co nasuwa się nam na myśl. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że moje odczucia są ambiwalentne. Z jeden strony chcę tu zostać. Po prostu związać swoje życie z tym miejscem na zawsze, z drugiej z kolei podjęłam już pewne decyzje i zwyczajnie chcę być w domu. Chcę rozmawiać z ludźmi po polsku i mieć znajomych, którzy rozumieją mój ojczysty język. Oczywiście to rewelacyjna sprawa mieć koleżanki i kolegów z czterech stron świata, jednak moje myśli są czasami na tyle skomplikowane, że potrzebuję wyrazić je w specyficzny sposób. A czasami niestety nie umiem tego zrobić w obcym języku. Zresztą czasami obawiam się, że ujawnienie chaosu, jaki mam w głowie, spowodowałby natychmiastową ucieczkę. 

Na pocieszenie mama wysłała mi paczkę z książkami, kosmetykami i cukierkami. Mój stan musi być opłakany skoro bez słowa spełniła moje dziwne prośby.
Jednakowoż nie przybyłam tutaj, żeby się nad sobą roztkliwiać. Muszę znaleźć miejsce do biegania i zwyczajnie wybiegać te głupoty czające się w moim mózgu. 



Chciałabym dzisiaj podzielić się swoimi przemyśleniami na temat francuzów, ich kultury i życia codziennego. Nigdy nie podjęłam próby stworzenia takiego wpisu, a uważam, że jestem tu na tyle długo, by móc to w końcu zrobić i pozbyć się zalegających mi w mózgu myśli. Potrzebuję oczyszczenia (nie mylić z przeczyszczeniem). 
Allez-y!

1. Elegancja

Francuzi nie są wcale eleganccy, sztywni, nie piją tylko wina i nie jedzą ślimaków w każde niedzielne popołudnie. 

Myślę, że wszyscy mamy nieco mylne wrażenie, jeżeli chodzi o kulturę francuską. W końcu nie na próżno podaje się francuskie kobiety jako przykład chodzącej elegancji a francuskich mężczyzn jako koneserów wina i serów. 
Każda kobieta, która wraca z pracy, w której oczywiście prezentuje się jak milion dolarów, przywdziewa zwyczajny, szary, pozbawiony wyrazu dres i tak paraduje niemalże wszędzie. Oczywiście nie mówię, że robi to KAŻDA, ale to każda francuska. Jednak większość znanych mi kobiet, które pracują, mają dzieci, czasami nawet zrobią wypad do supermarketu po mięso, nie zwraca uwagi na to jak wygląda po godzinach pracy. Pierwszy razy kiedy zobaczyłam host mamę odzianą w dres, w którym nawet nie pokazałabym się listonoszowi, byłam w szoku. Mój obraz elegancji upadł. 
Ponadto większość kobiet, które spotykam na swojej drodze, nie jest ubrana w eleganckie, czarne szpilki od Louboutain i małą czarną od Coco Chanel. Przeważnie mają zwykłe sportowe buty, dżinsy, jakąś tam koszulkę i to na tyle z tego sławetnego szyku. Ja w swoim przeciętnym stroju wyjściowym niczym nie różnię się od innych Francuzek. 
Jednakże zauważyłam, że w naszej mentalności wciąż dostrzegamy tylko te kobiety, które są odpalone jak na czerwony dywan. Choć tych zliczyłabym na palcach jednej ręki. Jedna z moich znajomych pochodzenia niemiecko-amerykańskiego dopytywała mnie o zmianę stylu, bowiem jej marzyło się, by osiągnąć francuski szyk. Biedna zaczęła kupować szykowne stroje, jednak po niewczasie zdała sobie sprawę, że musiałaby być co najmniej żoną miliardera niż zwykłą au pair, by pozwolić sobie na ten luksus. 
W każdym razie, mój styl stoi w miejscu. Ostatnio tylko zdałam sobie sprawę, że gdybym musiała iść do pracy w tym momencie, to podarte dżinsy i koszula w kratę nie byłaby dobrym pomysłem. Zaznaczę jeszcze, że moja szafa w większości składa się z ubrań tego właśnie rodzaju. Oczywiście w różnych odcieniach, jednak to wciąż tylko spodnie z dziurami i koszula w kratę. 

2. Niedziela służy do koszenia trawy, robienia prana i sprzątania

Być może tutaj nie byłam wyjątkowo zszokowana. Spędziwszy kilka miesięcy w Wielkiej Brytanii, fakt ten zupełnie mnie nie zdziwił. I szczerze mówiąc całą sobą popieram takie podejście do życia. Oczywiście spora część Francuzów deklaruje swoją religijność i wiarę w Boga, jednakowoż ich podejście do „dnia świętego” przedstawia się nieco inaczej. Moja host mama była w kościele raz, przed Bożym Narodzeniem, i to właściwie wystarczyło. Co nie zmienia faktu, że w domu pełno jest religijnych obrazków, różańców (w moim pokoju jest ich około czterech) i innych symboli. W każdym razie, wszyscy wierzą, mało kto praktykuje. 
Co więc robi Francuz w niedzielę? Oczywiście odpoczywa, ale nie tak jak przeciętny Polak. W zimę, jako że to pora mało sprzyjająca zabawie w ogrodzie, zajmują się rzeczami w domu tj. drobne sprzątanie, drobny remont, trochę telewizji, jakiś spacer, zabawa z dziećmi, w miesiące cieplejsze czas przede wszystkim spędzają w ogrodzie i tam z kolei albo koszą trawnik, albo sprzątają, albo robią inne, normalne rzeczy, jakie robi się przed domem. Czasami zdarza im się również spotkać ze znajomymi, ale akurat u mojej rodziny goszczącej nie jest to częste zjawisko.
Oczywiście nie mam szerokiego spektrum porównania i to wszystko jest swego rodzajem uogólnieniem, jednakże myślę, że większość fille au pair może to potwierdzić. 

3. Faceci są bardziej opiekuńczy a kobiety chłodne jak wnętrze lodówki

Ok, to nie tak, że wszyscy mężczyźni tacy są, ale Francuzki w obyciu są dość… chłodne, tak, chłodne to dobre słowo.  Przyznam, że na początku było to dla mnie dziwne uczucie. Moja host mama była oziębła; to znaczy, bardzo miła, jednak wyczuwałam pewnego rodzaju dystans. Przez cztery miesiące ani razu nie powiedziała, że zrobiłam coś dobrze. Host ojciec ciągle komplementował moje językowe postępy, pytał o samopoczucie, zauważył, co lubię a czego nie, dopytywał o zdrowie i takie tam. Byłam tym zaskoczona. Raczej przyzwyczajono mnie do tego, że to kobieta jest tą stroną, która się przejmuje, rozmawia i troszczy. Tak, jestem seksistowską świnią. 
Dobra, żartuję.
Myślę, że to poniekąd rodzinne i być może też kulturowe uwarunkowanie. 
Dlatego też, gdy we wrześniu rozmawiałam z jakimś tam chłopakiem, który wyraźnie przejął się tym, że G. jest w szpitalu i ciągle o to dopytywał, pomyślałam, że udaje, żeby się przypodobać. Spędziwszy tu siedem miesięcy, zrozumiałam, że to mógł być naturalny odruch i bardzo źle oceniłam tego sympatycznego Francuza. Mea culpa. 
Oczywiście teraz jak mam problem od razu kieruję się do host taty i wiem, że zawsze znajdę pomoc. Właściwie mój host ojciec to cudowny człowiek, tak sobie myślę, pamiętam jak nie mogłam jeść przez tydzień z powodu choroby i kupił specjalnie dla mnie zupy, żebym im nie przymarła. Pomijając jego wahania humorów, kiedy nie ma ochoty z nikim rozmawiać i jest bardziej sarkastyczny niż ja, to serio, świetny człowiek. 
Host mama jest skoncentrowana na swojej pracy, o wiele bardziej niż ojciec. Myślę też, że stąd poniekąd wynika jej obojętność. Kobieta zwyczajnie nie zajmuje sobie głowy głupotami, co wydaje się być dobrym usprawiedliwieniem. Owszem, podczas pierwszych miesięcy było mi z tym ciężko i nie potrafiłam tego ogarnąć. Nawet konsultowałam to z innymi fille au pair i ostatecznie konkluzja była jedna: to całkiem normalne, nie ma spiny. 
Choć poznałam również bardzo mocno irytujących Francuzów, więc w sumie nie ma reguły. Można szukać, ale pewności, że trafi się na ten idealny typ, nie jest całkiem pewna. Aczkolwiek próbować można, czemu nie. 



W tym momencie zakończę swoje wywody, bowiem zabrakło mi pomysłów. Tego wszystkiego jest oczywiście dużo więcej, jednak kiedy w końcu zasiadam przed laptopem i próbuję wykrzesać z siebie jakieś sensowne zdania, wszystko mi magicznie ucieka. Robienie notatek też nie ma sensu, bowiem koniec końców nie mam pojęcia, o co mi chodziło. Czasami mam wrażenie, że kiedy wrócę do Polski, to wszystko wskoczy na odpowiednie miejsce i wtedy będę mogła zmajstrować jakiś konkretny wpis albo nawet i kilka. W końcu chciałabym zamknąć bloga w jakiś huczny sposób. 
A tak szczerze to jestem przerażona upływem czasu. I myślami kumulującymi się pod moją czaszką. Muszę jeszcze popełnić wpis o zmianach i być może stanie się to już niebawem. 

Cieszcie się wiosną i do usłyszenia!