czyż nie pasujemy do siebie idealnie?
Nigdy nie sądziłam, że ten dzień
nadejdzie. Najwyraźniej podróże zmieniają, a mądrości House’a należy wrzucić do
kosza i zapomnieć o beztroskich młodzieńczych latach.
Bowiem usycham z powodu
samotności.
Nigdy nie sądziłam, że będę tak
tęsknić za chłopakami (uściślam, że tymi, którymi się opiekuję). Prędzej uwierzyłabym w istnienie magii niż w to, że
zatęsknię za kimkolwiek. Najwyraźniej moja samowystarczalność właśnie się
wyczerpała. Na dodatek wszyscy, których tutaj znam, pojechali gdzieś i
zostawili mnie na pastwę siebie samej. I bliska jestem szaleństwu. Szukam sobie
zajęć, ale to trochę ciężkie i zajmuje mnie na godzinę. Brakuje mi stałego
schematu dnia. Urlop to straszna rzecz. Kiedyś zostanę pracoholikiem. Jak tu na
w pół leżę, jestem przekonana, że gdy dostanę odpowiednią pracę to się
wykończę. I z przyczyń wielu wizja ta niezmiernie mnie raduje.
O ile będę żywa w następnym roku,
bo są przesłanki, że ten stan rzeczy może się nie utrzymać.
Na dobicie moja mama stwierdziła,
że Francja przygotowała mnie do założenia rodziny. Niezmiernie poprawiła mi tym
humor. Koniec świata nadchodzi. Czuję to w kościach.
I gdyby nie dość było już tych nieszczęść,
to moje zdrowie postanowiło pomachać mi na do widzenia i wyjechać na rajskie
wyspy. Ogólnie rzecz ujmując słabo. Nie umiem radzić sobie z wszystkim naraz,
tym bardziej, że odkąd jestem sama w domu to każdy sprzęt postanowił zaprzestać
jakiejkolwiek współpracy. W konsekwencji mam problem ze zmywarką, ekspresem do
kawy, laptopem i telefonem. Na dobitkę w sobotę musiałam użerać się z paryską
restauracją, która dzwoniła dziesięć razy, żeby potwierdzić walentynkową kolację.
Nie wiem czy to była jakaś niespodzianka, jeżeli tak, to wybacz. Mogłeś to
inaczej załatwić.
Mój poziom malkontentyzmu osiąga
poziom wieży Eiffla i czekam aż wszystko wróci do normy, bo rozmyślanie nad
swoim życiem doprowadza mnie do białej gorączki. Uświadamiam sobie, jak ogromna
praca mnie czeka, żeby dostrzec do punktu, jaki sobie obrałam. Nie wspominając,
ile wyrzeczeń to za sobą niesie. W ramach odganiania bezczynności przeczytałam
kilka pierwszych postów. Gdzieś napisałam, że nie chcę zostać we Francji na
stałe. Nadal uważam, że muszę wrócić na rok do Polski, ale to co ma nastąpić
później jest zaprzeczeniem wszystkich moich słów. Wszystko się pomieszało.
Uściślając: POTRZEBUJĘ, k., PRACY.
Właściwie to zamiast siedzieć i
użalać się nad tym wszystkim i myśleć o tym powinnam w końcu iść i wyrobić jakiś
tam numer związany z ubezpieczeniem, zapisać się na egzamin i ogarnąć broszury.
Najlepiej byłoby zrobić to w tym tygodniu. Muszę napisać list motywacyjny, ale
jak go napisać bez motywacji i syntezę. Winę za niedyspozycję zrzucam na swój
stan zdrowia.
Ostatnio, E. zapytał mnie czy
będę martwa za rok.
chwila ciszy.
I było to śmiertelnie poważne
zadane pytanie. Kiedy poinformowałam go, że mam nadzieję, że nie, oznajmił, że
skoro będę żyć to pewnie będą ślepa albo głucha.
To zabrzmiało pocieszająco. Nikt
nie potrafi podnieść mnie na duchu tak jak trzyletnie dziecko.
nigdy nie sądziłam, że mogę płakać trzy godziny po jednej scenie. Who, I kill ya.
Z życia fille au pair nie mam
żadnych przemyśleń. Dotarłam do takiego poziomu, gdzie wszystko jest tylko
rzeczywistością i należy się z tym zmierzyć. Irytuje mnie szkoła i ludzie tam
uczęszczający, jednak kto by się tym przejmował. Za rok inny wskoczą na ich
miejsce. Proza życia.
Pamiętam, że miałam jakieś
pytania do opracowania i przedstawienia. Jednakże, jako, że jestem mistrzem
gubienia to zaginął mi plik z nimi. A że wypisywałam je jakiś miesiąc temu, to
zdążyłam o wszystkich zapomnieć. Ostatnio nawet nie ma mi kto zadawać głupich pytań,
więc muszę odnowić kontakty ze swoją ulubioną koleżanką. Może znowu
porozmawiamy o mojej religijności, bo to szalenie frapujący temat.
Postanowiłam też nie jechać w
kwietniu do Polski, bo to nie ma sensu. Trzy miesiące nie zrobią mi różnicy,
chociaż domyślam się, że w międzyczasie przeżyję jakiś kryzys. Nie ma jednak
takiego kryzysu, którego nie załagodziłoby kupno szminki.
Domyślam się, że nie pojawię się
tu szybko. Potrzebuję nagromadzenia większej ilości informacji i spostrzeżeń.
Myślę, że tak bardzo wdrożyłam się w to życie, że już nic mnie nie zaskakuje i stąd też taki burdel tutaj zapanował.
Tymczasem wracam do Calogero.
Każdego dnia jestem coraz bardziej oczarowana jego muzyką. I w takich chwilach
rozumiem, po co mi była ta nauka francuskiego. Ach, i chciałam tylko dodać, że większość tekstu, który się tu pojawia to ironia, więc nie ma sensu zwracać na to większej uwagi niż należy. I przede wszystkim nie brać na poważnie, bo grozi to niestrawnością.
Pozdrawiam,
M.