2016/02/15

la fin de la fin du monde


czyż nie pasujemy do siebie idealnie?

Nigdy nie sądziłam, że ten dzień nadejdzie. Najwyraźniej podróże zmieniają, a mądrości House’a należy wrzucić do kosza i zapomnieć o beztroskich młodzieńczych latach.

Bowiem usycham z powodu samotności.

Nigdy nie sądziłam, że będę tak tęsknić za chłopakami (uściślam, że tymi, którymi się opiekuję). Prędzej uwierzyłabym w istnienie magii niż w to, że zatęsknię za kimkolwiek. Najwyraźniej moja samowystarczalność właśnie się wyczerpała. Na dodatek wszyscy, których tutaj znam, pojechali gdzieś i zostawili mnie na pastwę siebie samej. I bliska jestem szaleństwu. Szukam sobie zajęć, ale to trochę ciężkie i zajmuje mnie na godzinę. Brakuje mi stałego schematu dnia. Urlop to straszna rzecz. Kiedyś zostanę pracoholikiem. Jak tu na w pół leżę, jestem przekonana, że gdy dostanę odpowiednią pracę to się wykończę. I z przyczyń wielu wizja ta niezmiernie mnie raduje.

O ile będę żywa w następnym roku, bo są przesłanki, że ten stan rzeczy może się nie utrzymać.

Na dobicie moja mama stwierdziła, że Francja przygotowała mnie do założenia rodziny. Niezmiernie poprawiła mi tym humor. Koniec świata nadchodzi. Czuję to w kościach.

I gdyby nie dość było już tych nieszczęść, to moje zdrowie postanowiło pomachać mi na do widzenia i wyjechać na rajskie wyspy. Ogólnie rzecz ujmując słabo. Nie umiem radzić sobie z wszystkim naraz, tym bardziej, że odkąd jestem sama w domu to każdy sprzęt postanowił zaprzestać jakiejkolwiek współpracy. W konsekwencji mam problem ze zmywarką, ekspresem do kawy, laptopem i telefonem. Na dobitkę w sobotę musiałam użerać się z paryską restauracją, która dzwoniła dziesięć razy, żeby potwierdzić walentynkową kolację. Nie wiem czy to była jakaś niespodzianka, jeżeli tak, to wybacz. Mogłeś to inaczej załatwić.

Mój poziom malkontentyzmu osiąga poziom wieży Eiffla i czekam aż wszystko wróci do normy, bo rozmyślanie nad swoim życiem doprowadza mnie do białej gorączki. Uświadamiam sobie, jak ogromna praca mnie czeka, żeby dostrzec do punktu, jaki sobie obrałam. Nie wspominając, ile wyrzeczeń to za sobą niesie. W ramach odganiania bezczynności przeczytałam kilka pierwszych postów. Gdzieś napisałam, że nie chcę zostać we Francji na stałe. Nadal uważam, że muszę wrócić na rok do Polski, ale to co ma nastąpić później jest zaprzeczeniem wszystkich moich słów. Wszystko się pomieszało.

Uściślając: POTRZEBUJĘ, k., PRACY. 

Właściwie to zamiast siedzieć i użalać się nad tym wszystkim i myśleć o tym powinnam w końcu iść i wyrobić jakiś tam numer związany z ubezpieczeniem, zapisać się na egzamin i ogarnąć broszury. Najlepiej byłoby zrobić to w tym tygodniu. Muszę napisać list motywacyjny, ale jak go napisać bez motywacji i syntezę. Winę za niedyspozycję zrzucam na swój stan zdrowia.

Ostatnio, E. zapytał mnie czy będę martwa za rok.

chwila ciszy.

I było to śmiertelnie poważne zadane pytanie. Kiedy poinformowałam go, że mam nadzieję, że nie, oznajmił, że skoro będę żyć to pewnie będą ślepa albo głucha.
To zabrzmiało pocieszająco. Nikt nie potrafi podnieść mnie na duchu tak jak trzyletnie dziecko.

nigdy nie sądziłam, że mogę płakać trzy godziny po jednej scenie. Who, I kill ya. 


Z życia fille au pair nie mam żadnych przemyśleń. Dotarłam do takiego poziomu, gdzie wszystko jest tylko rzeczywistością i należy się z tym zmierzyć. Irytuje mnie szkoła i ludzie tam uczęszczający, jednak kto by się tym przejmował. Za rok inny wskoczą na ich miejsce. Proza życia.

Pamiętam, że miałam jakieś pytania do opracowania i przedstawienia. Jednakże, jako, że jestem mistrzem gubienia to zaginął mi plik z nimi. A że wypisywałam je jakiś miesiąc temu, to zdążyłam o wszystkich zapomnieć. Ostatnio nawet nie ma mi kto zadawać głupich pytań, więc muszę odnowić kontakty ze swoją ulubioną koleżanką. Może znowu porozmawiamy o mojej religijności, bo to szalenie frapujący temat.

Postanowiłam też nie jechać w kwietniu do Polski, bo to nie ma sensu. Trzy miesiące nie zrobią mi różnicy, chociaż domyślam się, że w międzyczasie przeżyję jakiś kryzys. Nie ma jednak takiego kryzysu, którego nie załagodziłoby kupno szminki.

Domyślam się, że nie pojawię się tu szybko. Potrzebuję nagromadzenia większej ilości informacji i spostrzeżeń. Myślę, że tak bardzo wdrożyłam się w to życie, że już nic mnie nie zaskakuje i stąd też taki burdel tutaj zapanował.

Tymczasem wracam do Calogero. Każdego dnia jestem coraz bardziej oczarowana jego muzyką. I w takich chwilach rozumiem, po co mi była ta nauka francuskiego. Ach, i chciałam tylko dodać, że większość tekstu, który się tu pojawia to ironia, więc nie ma sensu zwracać na to większej uwagi niż należy. I przede wszystkim nie brać na poważnie, bo grozi to niestrawnością. 


Pozdrawiam,
M.


2016/02/07

pour les prunes

Czasami żałuję, że magia nie istnieje i nie posiadam pióra, które notuje moje myśli. To naprawdę ułatwiłoby mi  życie, bo mam jeden bardzo ciężki problem: jestem leniwą kluchą, która odczuwa ogromny ból dupy, gdy musi usiąść i napisać to, co ma w głowie od… no, od bardzo dawna.

Wczoraj (albo piątek wieczorem) rozpoczęłam dwutygodniowe ferie. Mogłabym napisać, że się cieszę, co nie byłoby kłamstwem, ale szczerze mówiąc nie jestem też szczęśliwa z tego powodu. Ostatnio cierpię na jakiś niedostatek towarzyski i wszyscy dookoła mnie irytują, co przyczynia się do tego, że najchętniej owinęłabym się kołdrą i oglądała seriale na zmianę z filmami, to jest dopiero myśl! Wracając do wątku, to jeden tydzień na wyspanie i regenerację zupełnie by mi wystarczył. Na dodatek moja host mama niby zaproponowała mi wyjazd z nimi w góry, ale szczerze mówiąc to ostatnia rzecz, na którą mam ochotę. Przebolałam ostatnie wydarzenia, jednak nie zapomniałam i nie mam zamiaru. Nie jestem w stanie czuć się w ich towarzystwie komfortowo i gdybym potrafiła jeździć na nartach  lub na czymkolwiek innym, co sprawiłoby mi radość pewnie nie zastanawiałabym się długo nad ich propozycją. Jednakże wyjazd z nimi nie ma żadnego plusa. Nawet złamanego. Śnieg mnie nie rajcuje. Góry też nie. A tym bardziej spędzanie z nimi tylu godzin.
Dziękuję, ja naprawdę postoję.



W tym tygodniu miałam ciężki czas ze zbuntowanym trzylatkiem. W pewnym momencie zaczęłam wątpić w siebie jako au pair i w siebie jako człowieka. Host mama rozprawia tylko o tym, jakie wspaniałe były poprzednie au pair, jaką ulgę więc poczułam dzisiaj, gdy dziadkowie wyjawili wszystkie ukrywane historie z poprzednimi opiekunkami! Wiem, jestem okrutna, ale to taka ulga, gdy dowiadujecie się, że jesteście pierwszą au pair, którą dzieci zaakceptowały po tygodniu! I te dwie poprzednie, tak wspaniałe dziewczyny, przez pierwsze miesiące przechodziły piekło. Cóż, współczuję im, aczkolwiek w końcu jakiś pozytywny aspekt, który nie wtrąca mnie w otchłań rozpaczy.

I dlaczego rodzice nie mogą mnie tak rozumieć jak dziadkowie? Czasami odnoszę wrażenie, że choć widuję ich od wielkiego święta, to rozumieją mnie lepiej niż rodzice. Wprawdzie potrafię domyśleć się, dlaczego tak się dzieje, ale czy odrobina wysiłku naprawdę boli? Ok, kończę z tym, bo czasami mam wrażenie, że sama stworzyłam problem i sama się wokół niego kręcę. To tylko cztery/pięć miesięcy i kto potem będzie się tym przejmował?
Pamiętam, że chciałam tu coś jeszcze napisać, ale pamięć zawiodła mnie przy odnalezieniu konkretnych informacji. Wiem, że miał powstać typowo blogowy wpis, ale to nie pora na takie wyczyny. Pomyślałam więc, że skoro mam trochę czasu dla siebie, to kiedyś przysiądę i wrzucę tu to, co chciałam miesiąc temu.
Trzymajcie kciuki!


Mam jeszcze kilka kwiatków, które poprawiły mi humor. Moi mali podopieczni nigdy nie rozczarowują w tej kwestii. 

E. lat 3.
Wracam do domu z zajęć i przed drzwiami czeka na mnie ogromny kocur. Nie wiem, jak go przepędziłam, ale ostatecznie dostałam się do domu, wchodzę, mówię wszystkim, co mnie spotkało i oczywiście E. zasypuje mnie gradem pytań:
- Przestraszył cię?
Kiwam głową, bo ten kot  był zwyczajnie okropny. I jak się patrzył.
E. po krótkiej chwili znowu pyta:
- A on bał się ciebie?
- Nie wiem, ale chyba trochę tak.
- To pewnie dlatego, że jesteś BYTEM LUDZKIM.
Nie wiem, gdzie się nauczył tego słowa (czy tych słów), ale wbił mnie w fotel czy raczej stołek, na którym usiadłam.

A w piątek stanęłam przed poważnym zadaniem, bowiem musiałam wytłumaczyć mu, co to znaczy tęsknić. Słuchaliśmy piosenki o wdzięcznym tytule Tu vas me manquer (będę za tobą tęsknił) i padło właśnie wymienione wyżej pytanie. Topornie zabieram się do wyjaśnienia, po co ta piosenka powstała, mówiąc:
                - No więc jego dziewczyna, ukochana wyjeżdza… no gdzieś…
                E: Do Polski!
                - No na przykład…
                E: Ale po co?
                - No…żeby  pracować, bo to jest ważne… i on jest teraz smutny i chce, żeby ona tu była…
Chwila ciszy.
                E: ale ty pewnie jesteś bardzo szczęśliwa, że ona pojechała do Polski, ale powiedz mi co to znaczy tęsknić.

Zonk. Nigdy nie będę w tym dobra.

A w sobotę oglądałam z nimi Gwiezdne wojny: Powrót Jedi. Gdyby ktoś mi powiedział, że będę to oglądać i to jeszcze po francusku, uschłabym ze śmiechu. Moje życie bywa nieobliczalne.

Kończąc jednak ten radosny kącik…

Mam zamiar w końcu zrobić zdjęcia, choć przyznaję, że z takim zamiarem chodzę od października. Pora w końcu zebrać się w sobie, bo skoro teraz mam taki ból dupy, to co będzie dalej? W ramach sama nie wiem czego, dodaję zdjęcia z Rennes, bardzo ładnego miasta, dawnej stolicy Bretanii.  Co ciekawe, Rennes jest najmniejszym miastem, które posiada (UWAGA!) metro!
Francuzi, szalony naród.
Ostatnio podzieliłam się tą uwagą z dziećmi, na co usłyszałam, że  w sumie znają jedną Polkę, ale też są zdania, że Polacy są szaleni.
Dziękuję, za uwagę, dobranoc.

Wracając do Rennes to cóż mogę więcej powiedzieć… Większość czasu spędziłam w muzeum sztuk pięknych i chyba polubiłam takie miejsca. Prawdziwie wyciszające. Może zacznę chodzić do takich miejsc regularnie. W każdym razie, Rennes nie przyćmiło Nantes, jednak ma w sobie pewien urok. Pewnie jak większość francuskich miast. Poniżej kilka wybranych zdjęć, które mam nadzieję przypadną Wam do gustu.

P. Picasso Baigneuse 

Palais du commerce 

nie mam za gruszkę pojęcia, co to za obrazy i kto je stworzył... aczkolwiek klimat niezwykły 

sztuka współczesna niezmiennie mnie zaskakuje

w tym przypadku też niewiele wiem, ale jedyne co mogę powiedzieć to szalenie bretoński ten obraz

 autentyczny sarkofag! to dopiero robi wrażenie!







a na koniec opera








Do szybkiego usłyszenia!