Nie wiem, co napisać.
Bo wiecie, czasami jedna dobra
emocja pozwala kompletnie zapomnieć o tysiącu tych złych. A w tym tygodniu
bywało różnie. Czasem słońce czasem deszcz - to naprawdę idealnie opisuje to,
co się działo w tym tygodniu.
Mój pięciolatek (no, prawie sześciolatek)
bywa ciężkim dzieckiem. Zwraca mi uwagę na błędy, jak nie ma humoru to się
drze, że nie umiem mówić i takie tam. Jednak kiedy siadamy i gramy w memory czy
formułę 1 to jest dobrze. Dobrze i spokojnie. Jednak tylko uśmiech E. potrafi
czasami wynagrodzić mi te minuty udręki. Nie będę ukrywać, że po tym tygodniu
E., który za mną chodzi, który daje mi buziaki i się do mnie przytula skradł
moje serce! Gdyby nie jego starszy brat, który, jak to przystało na starszego
brata, lubi go od czasu do czasu wyprowadzić z równowagi i pokazać złe rzeczy,
to myślę, że E. mógłby uchodzić za najsłodsze dziecię na tej ziemi. Naprawdę
lubię z nim spędzać czas, chociaż i on miewa swoje humorki, i czasami mówi, że
to on rządzi albo płacze, bo nie lubi centrum. Ale uwierzcie mi, czasami jego
uśmiech potrafi mi poprawić humor, co na początku tygodnia wydawało się
niemożliwe.
Przestaję się rozpływać, bo
pewnie w czwartek da mi w kość i wtedy zacznę złorzeczyć na te pochwały. Nie
zapeszam więc i czekam, co przyniesie mi życie.
Jak to Pan tata powiedział
(chociaż nie wiem, czy to już pan, bo jesteśmy wszyscy na ty!) pierwszy tydzień
mi minął. I po tym wszystkim, co przeszłam w tym tygodniu jestem tylko bardzo
zmęczona i zadowolona, że to za mną. Teraz mam trzy dni wolnego, zostaję sama w
domu i póki co oprócz sprzątania i zwiedzenia miasta nie mam planów.
Ważne jest też to, że nie jestem
tu sama! Długo się wahałam, czy skontaktować się z D., ale uważam, że to była
na tę chwilę bardzo dobra decyzja. Kiedy człowiek jest zdany na samego siebie,
to wariuję, a nawet ja czasami potrzebuję z kimś porozmawiać i wymienić
doświadczenia. A na obczyźnie potrzebuję się tego ze zdwojoną siłą.
Co do ogólnego życia we Francji
to... najbardziej zaskakują mnie tutaj ludzie i...uwaga.... ich miłość! Moi
hości ciągle okazują sobie uczucie, co jest bardzo sympatycznie i nie jakieś
ble, fuj, łe. Kiedy czasami na nich patrzę widzę, że oni się prawdziwe kochają
i to również przekazują swoim dzieciom. Ponadto, kiedy idę ulicą i widzę
trzymającą się za ręce parę staruszków to myślę, że w Polsce to rzadki widok.
Mam wrażenie, że tutaj cała ta miłość i te inne rzeczy inaczej funkcjonują. I
mówię to ja! Przeciwnik wszystkiego co jest związane ze związkami, miłościami i
tamtymi innymi! Francja zmienia!
Z samym językiem bywa różnie,
ale, co zabawne, po dzisiejszej rozmowie z D. zrozumiałam, że to studia
zniszczyły mi pojmowanie niektórych spraw. Kiedy na gramatyce wkładali nam do
głowy pewne głupoty, nikt nas nie informował, że dla francuza to nie ma
znaczenia. Dla większości francuzów (prócz oczywiście 5letniego G.) nie ma znaczenia
czy ja tam dodam przyimek czy coś innego. Ważna jest komunikacja, a nie milion
czasów. Dlatego teraz nie umiem się przestawić, bo w głowie mam lampkę z tymi
wszystkimi zasadami i mam wrażenie, że kiedy źle odmienię czasownik to świat
wokół mnie się zawali. Pocieszający jest fakt, że dogadałam się na poczcie a
potem w kiosku! Byłam z siebie dumna jak nigdy! Jak to mówi Pani Mama petit pas
(małe kroki) i będzie lepiej.
Ważne, że wiem, gdzie jest
najlepsza księgarnia, najlepszy sklep z czekoladą i sklepy z ubraniami, no i
przystanki.
Ach, i jeszcze jedno! Mieszkanka
kulturowa. Zaprowadzając chłopców do centrum rozrywki zdążyłam poznać kilka
przemiłych osób i uważam, że wyjazdy takie jak te pozwalają na poszerzenie
pewnych horyzontów. Kiedyś pewnie kręciłabym nosem, coś mruczała i mówiła o
wyższości innych nad innymi, ale zdążyłam do pewnych spraw dojrzeć i z uwagi na
to, co dzieje się teraz, wiem, że narodowość nie ma znaczenia. A w centrum,
gdzie chodzą chłopcy, wszyscy zawsze z wyprzedzeniem mówią mi bonjour (dzień
dobry) albo bonne journee (miłego dnia!) i się uśmiechają. A jeden animator
nawet starał się do mnie mówić po angielsku, bo host mama powiedziała mu, że
dopiero co przyjechałam i czasami mogę czegoś nie rozumieć! Z kolei drugi
zawsze z daleka mnie wita i - o dziwo - z daleka żegna! A inny pan w sklepie
pyta, czy podobało mi się, jak mnie obsłużył (dobra, to dziwne, ale tutaj uchodzi
za normalne) To wprawdzie małe rzeczy, ale w tym momencie, kiedy waham się
między płaczem a ucieczką, są istotne.
Co czasami doprowadza mnie do
szału, to ciągłe pytanie ça va ? (w porządku) i czasami mam ochotę z
premedytacją powiedzieć ça va pas (nie w porządku)! No cóż, ale to tylko
grzecznościowe pytanie i nie wiem, czy ktoś oczekuje ode mnie innej odpowiedzi
niż oui, ça va bien, więc uśmiecham się, mówię jedno, myślę drugie. Pewnie
kiedyś się przyzwyczaję. Czas pokaże, o!
Co by jednak wnieść trochę smutku
to mam za sobą przepłakane dwa wieczory, ale tamte dni były naprawdę trudne.
Niewyobrażalnie trudnie. Ogromnie cieszę się, że to za mną. Oczywiście, żeby było śmieszniej, Pani Mama przyłapała mnie na tym. Choć niczego nie
skomentowała, to na drugi dzień porozmawiała o moim tristesse (smutek) i
uspokoiła słowami, że każda au pair to przechodzi. A potem powiedziała, że
pewnie znajdę tu chłopaka, bo wszystkie au pair znajdują (ha! słabe wyzwanie,
jeszcze musi mnie lepiej poznać) a D. mi jeszcze dorzuciła, że po roku stąd nie
wyjadę i koniecznie muszę pomyśleć o studiach i najlepiej gdybym w listopadzie
zajęła się już poszukiwaniem czegoś, bo zapisy na przyszły rok zaczynają się
tutaj o wiele szybciej niż w Polsce. Cóż, wszyscy wiedzą wszystko lepiej, a ja
wiem swoje. Matko, czasami chciałabym znać przyszłość, jak to mówi G. vraiment,
vraiment et vraiment cent mille (naprawdę naprawdę i naprawdę sto tysięcy).
post bez doctroa to post stracony!
W podsumowaniu.
Emocjonalnie zaczynam się
wypalać. Takiej dawki nie miałam od... w sumie to chyba nigdy tak nie miałam,
nie w takim stopniu. Nie będę ukrywać, że bywa różnie. Poziom emocji waha się
od bezradności i chęci śmierci aż po radość. Dzisiejszy humor funduje mi dobra
pogoda (od poniedziałku non stop lało! zimno w cholerę było) i nadchodzący
weekend, więc być może stąd ten pozytywny wydźwięk, ale ogólnie to krew, pot i
łzy. Nie ma lekko. Nie wiem juz nawet co to słowo znaczy.
Jest milion rzeczy do napisania i
do przekazania, ale nie ma szansy, by przekazać je na blogu. W tym poście być
może ujawniłam tylko jedną piątą moich przemyśleń i odczuć, ale uwierzcie mi,
ciężko jest wszystko napisać, a nie mam siły, by pisać codziennie. I chyba
swoje też wypisałam i wyrozmawiałam. To co złe ze mnie uszło i cieszę się, że
mam tak ogromne wsparcie z każdej strony. Kurczaki, jeszcze zmienię zdanie o
ludziach! C'est pas vrai!
Dziękuję więc za wszystko tym
którzy piszą na facebooku, twitterze i tutaj. Ta pomoc jest w tym momencie
nieoceniona! Cóż podziękowałabym też swoim rodzicom i host rodzicom, ale nie
mają tutaj dostępu, więc trudno. Ich pomoc też jest ważna, bo bez tego to chyba
uciekłabym w busz czyt. w Bieszczady i nigdy nie wróciła.
La vie est cruelle parfois. To tyle na dzisiaj. Miejmy nadzieję, że
kolejny post będzie zawierał jedynie pochwały!
A bientôt!