Pamiętam, gdy oglądałam ten odcinek po raz pierwszy. Pomyślałam wtedy o swoich studiach i o tym, co nastąpi w sierpniu. Wydawało mi się wtedy, że przede mną długa droga. Nie wiem, jakim cudem tych pięć miesięcy tak zleciało. Nie wiem, dlaczego czas tak zapieprza i nie wiem, jakim cudem stoję w tym miejscu.
Może powinnam uwierzyć w przeznaczenie albo jakąś podobną siłę, która kieruje naszym życiem, bo na tę chwilę nie umiem wyjaśnić jak to się stało. Nie wiem, dlaczego wybrałam francuski, nie wiem, dlaczego poszłam na te studia. Jeszcze trzy lata temu siedziałabym przerażona na łóżku, wmawiając sobie, że nigdy nie wyjadę sama do zupełnie innego państwa i na dodatek do obcych ludzi i o, ironio, do opieki nad dziećmi. Wychodzi na to, że nie wiem też, co się stało ze mną.
Czasami liczę, że wyjazd do Nantes wyjaśni mi powód moich wyborów. To takie trochę śmieszne, ale po prostu jestem ogólnie zdziwiona tym, co wydarzyło się w moim życiu przez minione trzy lata. Nie żebym była tym jakkolwiek zmartwiona, ale w moim przypadku niewiedza boli, a taka niewiedza wprawia mnie w depresję. Google pomagało mi w odnalezieniu każdej informacji, jak więc mam się pogodzić z tym, że tym razem google nie zna odpowiedzi?
Jakby nie patrzeć, skończyłam kolejny etap swojego życia. Czasami mam wrażenie, że moje życie to jakieś rozdziały. Zamykam jeden i zaczynam nowy, zupełnie inny. Zostawiam wszystko i znajduję się w innej rzeczywistości. Gimnazjum, liceum, studia i każda z tych części rzucała mnie gdzie indziej. Każda trzyletnia sekewencja była dziwniejsza od kolejnej, a moja ewolucja niemal wstrząsająca. Co będzie teraz?
Został mi tydzień. Jakim cudem, do cholery, to tylko tydzień? Odczuwam ekscytację, która czasami zamienia się z paniką a czasami z niedowierzaniem. Potem zadaję sobie pytanie, jak ja to właściwie zrobiłam i w wyobraźni układam sobie rzeczy w walizce. Od jutra zaczynam pakowanie (naiwnie liczę, że jak będę codziennie tam coś dokładać, to o niczym nie zapomnę) i zegar w mojej głowie tyka. Za tydzień o tej porze będę sobie słodko gawędzić z moją host family i na tę myśl czuję silne podekscytowanie.
Po prawdzie jestem nijak nastawiona na to, jacy oni mogą być. Nie czuję ani zbytniego optymizmu ani gorszącego pesymizmu. To takie zobojętnienie i gadanie, że co będzie to będzie. Nie ja pierwsza ani tym bardziej ostatnia. Kiedyś myślałam, że Toruń mnie przytłoczy a okazało się, że nic lepszego spotkać mnie nie mogło, po co więc mam rwać włosy z głowy? Pracując w Anglii przeszłam szkołę przetrwania psychicznego, myślę więc, że tam nie może mnie spotkać już nic gorszego. A przynajmniej host family zna moje imię, czego nie mogłam doświadczyć w angielskich fabrykach pośród wspaniałych rodaków. Dałam radę tam, mogę wszystko.
Nie wiem od kiedy, ale ostatnio to powyższy tekst w obrazku stał się moim mottem (no i jeszcze, że kobieta bez mężczyzny jest jak ryba bez roweru, ale to na ten moment nie ma znaczenia), bo kiedy jak nie teraz? Jeszcze dwa lata temu dostawałam białej gorączki na myśl o przerwie w studiowaniu, cóż, Anglio, dziękuję ci za depresję, bo dzięki temu zrozumiałam, czego w życiu chcę. Nie chcę skończyć jak moja nauczycielka rosyjskiego, która ze zgorzkniałą miną informowała nas, że każda podjęta decyzja jest do dupy i ogólnie to do dupy jest wszystko.
Nawet jeżeli coś stracę, albo przepłaczę kilkadziesiąt nocy, albo zgubię się w mieście, to przynajmniej będę wiedziała, że spróbowałam. Wprawdzie nie zmienię wiele, bo uznaję, że nie mam najgorzej i szukanie dziury w całym byłoby śmieszne. Oczekuję prostych rzeczy; przede wszystkim dawki nowych, ciekawych wrażeń i dawki nowej wiedzy. Po roku chcę wrócić, zacząć studia i robić swoje (czyt. oglądać seriale, czytać książki, pisać i ogólnie się lenić). Nic nadzwyczajnego. Moje marzenia są całkiem do zrealizowania i całkiem łatwe. No, w sumie to zawsze byłam skromna.
Nawet jeżeli coś stracę, albo przepłaczę kilkadziesiąt nocy, albo zgubię się w mieście, to przynajmniej będę wiedziała, że spróbowałam. Wprawdzie nie zmienię wiele, bo uznaję, że nie mam najgorzej i szukanie dziury w całym byłoby śmieszne. Oczekuję prostych rzeczy; przede wszystkim dawki nowych, ciekawych wrażeń i dawki nowej wiedzy. Po roku chcę wrócić, zacząć studia i robić swoje (czyt. oglądać seriale, czytać książki, pisać i ogólnie się lenić). Nic nadzwyczajnego. Moje marzenia są całkiem do zrealizowania i całkiem łatwe. No, w sumie to zawsze byłam skromna.
Nigdy nie wiem, którego doktora wolę bardziej. W sumie to naprawdę nierozwiązywalny problem. Swoją drogą, to mam tendencję do zakochiwania się w serialowych doktorach, ale już mniejsza. Czasami sobie myślę, że któregoś dnia taki doktor w niebieskiej budce pojawi się w moim pokoju i wyruszymy na podbój świata. Kij z tym, że pewnie skończę źle (stracę pamięć, zaatakują mnie anioły albo wywali mnie do innego wymiaru), ale to byłoby coś! A tak to żyję sobie zwyczajnie, pisząc takie notki i szukając obrazków.
W sumie to
ALLONS-Y, MARTYNA!
Nie mam wiele do stracenia, więc czym się przejmować. Post wyszedł nudny i tak mocno osobisty (dobra, w 80%), że aż mi tak jakoś niewygodnie z tym, że tak się uzewnętrzniłam. Ciekawe, jak będę odbierać ten wpis za rok. Wprawdzie to napisałam go tylko dlatego. Zawsze marzył mi się pamiętnik.
Coby już nie przedłużać, to zakończę tym wspaniałym obrazkiem i wspaniałym doktorem. Zapewne wpadnę tu przed sobotą, żeby oszczyścić swój umysł z panicznych myśli. Trochę się boję. Naturalna sprawa, byłabym szalona, gdybym się nie bała. Pozostaje wrócić mi do oglądania Wyznania Gejszy i kontemplować to, co jeszcze mi pozostało.
A na koniec zacytuję sobie fragment piosenki Kodaline, bo tak idealnie mi pasuje do obecnej sytuacji (a tak na marginesie, to Kodaline chyba ukradkiem pisze mi soundtrack do historii mojego życia, no chłopaki, dzięki! Gdyby nie MUSE, zajęlibyście pierwsze miejsce - zaraz po doktorach i tych innych mężczyznach w moim życiu)
YOU TELL ME THAT YOU'RE READY BUT YOU JUST DON'T KNOW
YEAH, IT'S KINDA CRAZY AND IT'S KINDA DUMB
o!, pozdrawiam,
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz