Pomijając fakt, kiedy to opublikuję to:
jest czwartek, prawie północ, wypiłam chyba za dużo ohydnego wina, które męczę czwarty dzień i zmęczyć nie mogę, dzieci właśnie wróciły po całych jedenastu dniach nieobecności. i muszę przyznać, że trochę mi ich brakowało, chociaż nie wiem czy to nadal ja czy już alkohol przejął nade mną kontrolę i stałam się sentymentalnym wrakiem.
podczas tych jedenastu dni robiłam wiele rzeczy. ogólnie nie siedziałam na dupie, jak to zawsze w moim życiu bywało. otwieram się towarzysko, chociaż nie tak jakby moi hości tego chcieli. jednak chciałam zaznaczyć, że bardzo się cieszę, że to właśnie na nich trafiłam. matko, nie wiem czy głupi zawsze ma szczęście, ale musiałam naprawdę mieć go ogrom, skoro udało mi się ich znaleźć. a piszę to, bowiem całkiem niedawno poznałam historię innej au pair, która zmroziła mi krew w żyłach. i co gorsza takich jak ona jest naprawdę wiele i to mnie przeraża. dlaczego ludzie to zwyczajni wykorzystywacze i oszukiści?
wracając do tematu (z francuska revenons à nos moutons) to podczas tych jedenastu dni zwiedziłam urokliwe miasteczka i nareszcie znalazłam dwie minuty, by zrobić zdjęcia. chociaż doskonale zdaję sobie sprawę, że kompletnie nic nie odda uroku tych miejsc. na dodatek kiepski ze mnie fotograf. lata mojej świetności minęły na zawsze i pozostaje liczyć na to, że praca z photoshopem nieco ubarwi te szare fotografie. tak czy inaczej przybywam z dawką nowych zdjęć, licząc w duchu, że choć w jednej czwartej przekażę wam swój zachwyt. Francja to zwyczajnie piękny kraj, który skrywa wiele cudownych miejsc. jedyne co mnie boli to serce, gdy patrzę, jak drogie są bilety. cóż, czasami nawet dla piękna człowiek nie może się poświęcić, no ale mniejsza. nevermind.
niewiele się wydarzyło w moim życiu przez te minione dni, a więc odpuszczę sobie pieprzenie smętów. choć wiem, że to jedyne co mi pozostało w moim szarawym życiu. liczę, że zdjęcia wynagrodzą brak mądrego, zabawnego tekstu <ironia off>
PS. zdjęcia można powiększyć, klikając na nie!
udanego oglądania!
Clisson - włoskie miasteczko we Francji, pourquoi pas? niestety nie zagłębiłam historii tego miejsca, bo zwyczajnie jestem leniwą kluchą. Zainteresowanych odsyłam do Internetu i być może sama się tam wybiorę, bo trochę wiocha nie wiedzieć o co chodzi w tej ich zabudowie.
Clisson
wąski uliczki to klasa sama w sobie!
Clisson - ciąg dalszy
ani im ani tym bardziej mnie wąskie uliczki nigdy się nie nudzą
a to miejsce, w którym bardzo chciałam coś zjeść, a które zamknęli do końca października. potwory!
ok, to chwila na przypomnienie sobie polskiej nazwy... kaplica! tak, to była właśnie kaplica i chyba jej druga część nadal służy mieszkańcom. nie wiem dokładnie, bo jak wszystko tamtego dnia i kaplica była zamknięta.
francuska, złota jesień!
ulica....
.... i ulica. chyba zajmę się ulicznym fotografowaniem
przyznam, że ten widok na żywo robi ogromne wrażenie. wtedy dopiero poczułam się jak we Włoszech
W sumie to mogłabym wcisnąć kit, że byłam we Włoszech.
trochę rzeki, żeby nie zanudzić nikogo kaplicami i ulicami
trochę zamku, bo to przecież Pays de la Loire
trochę katedry, żeby zachować włoski styl
i trochę słońca, bo potem lało tak, że szkoda się rozpisywać
najlepszy moment wyprawy!
zamek, którego nazwy nie znam, ale zapewne można poszukać w Internecie
i na koniec - ulica, od której zaczęłyśmy naszą świetną przygodę.
Co do samego Clisson to dowiedziałam się od pewnego miłego młodego człowieka, że w czerwcu organizowany jest tam festiwal heavy metalu. podziękowałam za zaproszenie, bo obawiam się, że zostałam oddana w ofierze albo stratowana przez tłum dzikich fanów jedzenia kotów. chociaż przeglądając zaproszone osoby z ubiegłych lat, to być może odnalazłabym się na 2-4 koncertach. tak czy inaczej, nie mam zielonego pojęcia, jak taki festiwal może wpisywać się w tak spokojne miasteczko.
A teraz Nantes! Nie mam wielu zdjęć. Obiecałam sobie w tamtym tygodniu, że dopełnię moje blogerskie obowiązki i w końcu dostarczę tu kilka ciekawych zdjęć, ale coś mi nie wyszło. za bardzo skupiłam się na rozmowie i uciekaniu przed jakimś dziwnym natrętem, żeby myśleć o robieniu zdjęć. takie wielkomiejskie życie, że aż głowa boli.
Galeria Lafayette, polecam osobom, które nie wiedzą, co robić z pieniędzmi. nawet ubrania mnie nie powaliły, ale to chyba dlatego, że jestem zwyczajnie zgorzkniała.
a to chyba ulica przy Lafayette, ale nie jestem pewna. moją uwagę zapewne przyciągnęły światełka.
Place Royale, jak widać po torbach, właśnie mamy sobotę i Francuzi wybyli na prawdziwe zakupowe szaleństwo. Główna ulica na Commerce przypomina mi zawsze Pokątną z Harrego Pottera. Ludu tyle, że jeszcze sów i ropuch brakuje.
to teraz kolejna mała mieścina na obrzeżach Nantes - St-Luce-sur-Loire (pomijam fakt, że żadnej Loary tam nie ma, skąd więc nazwa? zagadka życia!) Przyjemna wycieczka, bo za bilet nie płacę nawet grosza, a właśnie takie wyprawy cieszą mnie najbardziej!
jedna większa atrakcja, ale nie narzekam - zamek, który teraz służy za urząd miasta
może nie robi takiego wrażenia, jak inne zamki/pałace/inne stare budynki, ale warto zainteresować się tym, co mam pod ręką
i teraz największa niespodzianka całej 15minutej wyprawy! Przez moment mój mózg nie potrafił się odnaleźć i usilnie wysyłał mi sygnały, że jesteśmy w Polsce. Nie mam pojęcia jak Francuzi odczytują nazwę ulicy, ani dlaczego zdecydowali się na taką nazwę, jednak taki widok wzbudza ogromną radość. nawet w takim ponuraku jak ja.
a to ja, a raczej moje stopy. pełen relaks. i widoki z okna. miałam inne zdjęcia, ale zaginęło w akcji.
take it easy.
Nie mam nic więcej, choć może to i lepiej. W najbliższych tygodniach nie planuję wielkich wycieczek, bo przez te dwa tygodnie wakacji zwyczajnie się zrujnowałam. Smutek i niedowierzanie. Chciałam tylko jeszcze dodać, że bardzo polubiłam dziadków G. i E. Wspaniali ludzie! Spędziliśmy kilkanaście cudownych godzin i będzie mi ich brakować. Atmosfera z nimi była zupełnie inna niż na co dzień. Może jednak zdecyduję się na ferie w ich górskim domu, a co tam. W sumie to pewnie tylko się połamię na stoku, nic wielkiego.
Za błędy w tekście przepraszam. Zwyczajnie śpieszę się na spotkanie i źle obliczyłam czas. Tak, tak, życie towarzyskie kwitnie jak cośtamcośtam.
To byłoby na tyle właściwie. Od poniedziałku wracam do życia. Koniec bujania w chmurach.
Do usłyszenia,
M.