2015/08/24

c'est ça


Kontynuując doctorowe obrazki...
Do napisania mam wiele. Nie mam pojęcia czy zdołam się wszystkim podzielić, ale spróbuję. Ostrzegam, że w tekście poniżej mogą pojawić się przekleństwa, bardzo dużo przekleństw. Poniższy tekst będzie zawierał wiele emocji i różnobarwność niemiłych słów. Allons-y!

* błędy jakie się gdzieś pojawią w tekście zostaną poprawione. Jak poprawi się mój stan emocjonalny. 

Zacznę od samej podróży, bo jak się okazało to bardzo istotny element tej całej wyprawy. Przede wszystkim chciałam zapytać dlaczego, kurwa, faceci się nie myją, chlają wódkę/ piwa/ wina na pokładzie i potem łążą do kibla co dwie minuty? Jako że do granicy polsko-niemieckiej siedziałam przy toalecie i od granicy niemieckiej aż po samo Nantes siedziałam przed toaletą, to czułam doskonale ten smród i czasami mdlałam z braku oddechu. Ludzie, trochę szacunku do innych! Chociaż muszę przyznać, że pod względem dziwnych osób, to było ich o wiele mniej w drugim etapie podróży. 
Ogólnie to było średnio wygodnie, ale nikt nie spodziewa się luksusów w zapchanym autokarze. Dwadzieścia dziewięć godzin siedzenia na dupe (wyszłam z autoakru tylko 3 razy, bo niestety nie umiem oddawać moczu w trzęsącym się busie) to nie przelewki. Jednak, o dziwo, podróż minęła szybko. Zwiedziłam trochę Belgi, trochę Francji (przedmieścia Paryża, Le Mans, Rennes - cudowność! kocham taki typ zabudowy i taki klimat!) no i popatrzyłam na niemiecką autosradę. Jak całe moje życie przespałam godzinną drogę przez Holandię a potem to juz francja elegancja (albo i jej brak). 
Trochę bolała mnie szyja od dziwnych pozycji, w których spałam, ale nie było źle. Nawet się wyspałam. I ludzie tak bardzo nie chrapali. A ja tylko trochę sobie powzdychałam i pogadałam przez sen. No co, mam prawo!
Moje wrażenia z pierwszego/drugiego dnia we Francji - hmm prawie jak w Anglii i Polsce. Typ krajobrazu nie różni się od tego nam znanego, pogoda na tę chwilę typowo angielska i architektura podobna do tej angielskiej (małe, kamienne domki, wąskie ulice), więc czuję się tu swojsko tak po prawdzie. rien de nouveau
Może spodziewałam się większego zaskoczenia, ale oprócz zielonych rzek nic mnie jakoś nie zdziwiło. A co do rzek, one naprawdę są zielone! (czy to Loara czy Sekwana czy jakieś inne dziadostwo, które jest oznaczone, a które ledwo widać przez krzaki). 
Do Nantes dotarłam o 17:45 i wtedy się zaczęło (co tam ten wkurw w autobusie, co tam wkurw w porcie świecko, co tam wkurw gdziekolwiek indziej).

o matko, mój spotify gada po francusku! 

W ostatnim poście pisałam, że nie panikuję. No to trzeba było mnie zobaczyć godzinę przed wyjściem z autobusu. Pan, z którym siedziałam podczas drogi, już nawet ze mną nie rozmawiał, bo widział, że mam w oczach strach i plan ucieczki. Nawet mnie zapytał, czy mam pieniądze, jeżeli będę chciała uciec. Byłam przekonana, że gdybym powiedziała słowo, zabrałby mnie do swojego syna i mi pomógł! Musiałam wyglądać jak kupa nieszczęścia. No, ale jakoś poszło. Nie uciekłam. Jestem w swoim pokoju. I jeszcze nigdzie nie planuję uciec. W sumie trudno byłoby z taką walizką. 



A teraz najważniejsze HOST FAMILY 

No to jakoś się poznaliśmy. Ja ich poznałam odrazu, a oni nie byli pewni. Swoją drogą ciekawa jestem, czy spodziewali się kogoś lepszego czy gorszego (nie wiem, jakie były ich miny, byłam zbyt spanikowana, ale chyba się uśmiechali). 
No, to powitaliśmi się buziakami (ach ci Francuzi, całuśny naród, na całe szczęście w standradzie są tylko dwa cmoknięcia, bo więcej bym nie zdzierżyła) i po zapakowaniu do auta moich bagaży ruszyliśmy do domu. 

I teraz bardzo istotna dygresja. 

Cóż, studia i życie to dwie różne sprawy. Przekonałam się, że to czego się nauczyłam na studiach i pomaga mi mówić tak płynnie i tak idealnie jakbym sobie życzyła. Oczywiście rozumiem, co do mnie mówią po francusku, ale żeby im coś powiedzieć to... raz jest lepiej raz gorzej. 
A dzieci... matko boska, podobno po tygodniu jest lepiej, ale teraz wiem, że więcej nauczę się od dzieci niż rodziców. 

Przechodząc dalej, porozmawiałam z host mamą po angielsku, na co zaniepokojony G. pyta swojego tatę, czy ja umiem francuski, bo jak on się ze mną dogada. Cóż,,, dziś rano zaczęliśmy rozmawiać, ale... do tego jeszcze wrócę. 

No, w domu pokazali mi wszystko, dali czas na odświeżenie, rozpakowanie i takie tam. Oni w tym czasie umyli dzieci i takie tam. Potem zasiedliśmy do jedzenia. Przystawką okazały się pomidorki koktajlowe, ogorki i jakas kiełbasa, której nie zdążyłam spróbować, bo ze stresu się ociągałam, a dzieci zjadły to w oka mgnieniu. Na odwagę host tata nalał mnie i host mamie wina, ale i to mi nie pomogło ze stresem. 
Host mama pokazała mi papiery tj. umowę z urzędu pracy, umowę ze szkoły językowej etc. Potem wyjaśnili mi moje dzisiejsze obowiązki i te późniejsze (całe południa wolne, oh yeah) i ruszyliśmy do obiadu. Znowu gadanie, znowu przyglądanie, znowu cholera wie co. We Francji kwestia obiadów wygląda inaczej, ale nie mam już dzisiaj siły o tym pisać. Kiedyś poświęcę temu post. 
No i potem nastał czas prezentów. 
Jeżeli nie wiecie jak przekonać do siebie dzieci, to dajcie im prezenty. Wtedy będą na was patrzeć przychylnie. No, a na mnie tak przychylnie spojrzeli, że zamiast iść spać do łóżek, to przyszli do mnie, mały E. chciał żebym pokazała mu swój słownik francuskiego, a G. przyszedł z maskotką, którą mu dałam i tak się bawiliśmy dopóki nie przyszedł host tata i ich zabrał. 
A potem poszłam spać. O 22 żeby wstać o 6:45!

A dzisiaj wstałam o 6:45, zeszłam na dół a tam Pan Tata prasuje sobie koszule. Przywitał mnie z uśmiechem, ze śmiechem przyjął mój poranny nieogar i pokazał jak zrobić kawę, gdzie jest mleko, gdzie jest jedzenia i jak mam pomóc G. I wszystko zakończyłoby się w miarę dobrze, gdyby nie mój budzik, o którym zapomniałam i który obudził G. Myślę ze uwertura z upiora w operze to słaby budzik dla dziecka. Na całe szczęście Pan Tata się roześmiał i powiedział pas grave, martina! (nie szkodzi) i nawet G. nie był zły. 
No a potem to bieg, płacz, zły przystanek i tramwaj. Host mama pojechała ze mną i dziećmi do centrum rozrywki (coś jak przedszkole w wakcje i wolne dni), żeby pokazać jak to funkcjonuje rano i zostawić upoważnienie dla mnie do odbioru chłopców.
Nie było źle! W drodze powrotnej porozmawiałyśmy sobie o tym jak ważne jest nastawienie host rodziny, dzieci i moje w tej pracy. Mówiła mi, że wszystkie au pair są tak zagubione i że nie ma się czym przejmować, że dobrze rozumiem francuski, więc z mówieniem to będzie chwila moment i takie tam. Ogólnie było bardzo przyjemnie. Chyba tylko dzięki cierpliwości host rodziców i ich przyjazności jestem w stanie funkcjonować. Nie będę tu pisać zachwytów albo pisać pieśni pochwalnej, bo to pierwszy dzień, więc zachować jakąkolwiek ocenę na potem. 



No to teraz posumowanie
Cóż, nie jest słodko z dziećmi. G. patrzy na mnie podejrzliwie, chociaż gdy dałam mu prezent jego nastawienie nieco się zmieniło. A kiedy dzisiaj rano się z nim bawiłam, rozmawiałam ze mną i mi pomagał, gdy czegoś nie rozumiałam. A gdy wychodziliśmy do centrum rozrywki, chciał zabrać ze sobą maskotkę, którą mu dałam. 
A E. to jeszcze trzyletni chłopiec, który się do mnie uśmiecha i czasami się mnie wstydzi. Mam wrażenie, że jego sympatię już mam, a jak nad tym popracuję to będzie już tylko świetnie. On oczywiście też był zachwycony kredkami i maskotką i podobnie jak jego brat, też chciał zabrać swojego smoka do centrum. To było rozczulające!
Co do prezentów, to kiedy wychodziliśmy z domu, G. poinformował mamę, że gdy wrócimy to będziemy rysować i malować kolorowankę, którą im dałam. 
Naprawdę, prezenty załatwiły wszystko, dzieci nie mówią o niczym innym!

Co do host family, 
odnoszę wrażenie, że są bardzo sympatyczną rodziną. Pan Tata jest bardzo miły, pomocny, mówi tak, że rozumiem i dużo rozmawia z chłopcami o tym, jak mili dla mnie muszą być. 
Pani mama to samo. Chociaż czasami mi nie wierzy, że rozumiem, bo mam minę jak srający kot. A ja nie umiem jej wytłumaczyć, że to jak wyglądam nie świadczy o tym, że nie rozumiem co do mnie mówi, a świadczy o tym, że jestem zbyt spanikowana i wystraszona, by jakkolwiek inaczej zareagować. 

Przede mną długi dzień. Chociaż ta długa część dnia zacznie się zapewne o 17, jak pójdę po chłopców. A potem otrzymam instrukcje, jak poradzić sobie z resztą rzeczy do zrobienia.
Nie jest źle.
Naprawdę nie jest.
Ogarnę to. Kiedyś. 
To nie są rzeczy, których nie da się wykonać. W angielskiej fabryce było gorzej, ale pierwsze dni zawsze są ciężkie.
Host mama mówi, że za miesiąc zapomne o tym, jak się teraz czuję. I, kurwczaki, wiem to, ale jak to sobie przetłumaczyć? Czuję się zagubiona i przerażona, co mnie nie powstrzymuje, ale blokuje czasami. 
Dam radę, kurwcze. 
I mam genialną biblioteczkę w pokoju. Chciałabym przeczytać te wszystkie książki zanim odjadę (Saga o Fjallbace po francusku, Dan Brown i inne).

Na ten moment to chyba tyle. Nie wiem już, co mogłabym napisać, choć to niewielka część tego, co wydarzyło się od soboty. Jeszcze nie płakałam w poduszkę, więc całkiem dobrze się trzymam. Może za kilka miesięcy będę się z tego śmiać. A przynajmniej tak byłoby idealnie. 

Do usłyszenia, 
M. 




2 komentarze:

  1. To jest też dla Ciebie nowe miejsce i każdy by panikował, bo trzeba się trochę zaaklimatyzować. Myślę, że góra tydzień, dwa i będziesz już obcykana. Więcej wiary w siebie! :D Z kartką nie żartuje! Na twitterze wyślę Ci adres, ahahahaha!:D

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzymam za Ciebie kciuki! Myślę, że mama Host ma świętą rację, twierdząc, że za kilka miesięcy bęcdziesz się śmjiać, podobnie jak Ty, pisząc, że teraz Cię to przeraża, bo to taka kolej rzeczy. Ale myślę, że podjęłaś świetną decyzję, o czym już pisałam.
    1. Podróz - właśnie dlatego wolę samoloty xD mimo że jechałam kiedyś autokarem do Portugalii. oczywiście w międzyczasie zwiedzaliśmy w obu drogach po dwa albo trzy miasta.
    2. Chłopcy wydają się być świetni
    3. Cóż, mam z francuskim b. podobnie. a już szczeólnie na południu. Choć ja nie studiuję romanistyki, ale kocham ten język, woęc się uczę. To takie dziwne uczucie, kiedy się zrozumiało, ale do końca nie wie,, jak odpowiedizeć... na ogół zaczynam, wtedy po angielskuxD choć już rzadziej. Mam nadzieję, bo teraz to jestem akurat w angielskim świecie, że tak powiem ;). Faktem jest jednak to, że najlepiej jest nauczyć się jezyka tam, gdzie żyją native.
    Z niecierpliwością czekam na cd

    OdpowiedzUsuń