I gdzie ty jesteś w tej Francji, co?
TAK. ZDECYDOWANIE. Mija miesiąc
odkąd wyruszyłam do Francji i jedyne co mam do powiedzenia to ALE JAK TO?
Czasami chciałabym, żeby był już
czerwiec. Siedzę przed laptopem i jedyną myślą jest to, że chciałabym, by
koniec mojej obecności tutaj właśnie nadszedł.
Czasami zastanawiam się, jak
poradzę sobie, gdy wrócę do Polski i skończę swoją przygodę. Mam wrażenie, że
powrót do normalności będzie niesłychanie trudny i popadnę w jakąś depresję.
A czasami zwyczajnie nie
wyobrażam sobie momentu końca. Ale jak to? Koniec takiej super przygody? Przecież
będę za nimi tęsknić!
Czasami zastanawiam się, czy
kiedykolwiek nauczę się normalnie mówić po francusku. Bezbłędnie, bez
zastanawiania i naturalnie. Może jestem zwyczajnie za głupia, by przekroczyć jakąś granicę i to dziesięć
miesięcy, które mam z założenia tu spędzić, nic nie zmienią?
No i co ja wtedy zrobię?
A czasami myślę sobie, że już
zrobiłam postępy, a więc o co mi właściwie chodzi? Przecież nic nie zmienia się
z dnia na dzień.
Minął miesiąc. Nie umiem go podsumować.
Nie wiem, czy moje umiejętności językowe ruszyły naprzód albo czy w ogóle się
obudziły. Może one wcale nie istnieją, kto to może wiedzieć. Już mnie mdli od
tych zapewnień i gadania, że początki są trudne. No są. Wprawdzie nie z tych
powodów co u wszystkich, no ale nie jest łatwo. Może ja naprawdę powinnam iść
do psychologa albo jakiegoś innego specjalisty? Bo albo to ja jestem naprawdę
dziwna albo to ludzie, chociaż to pewnie ja. Każdy wariat mówi, że to nie on a
świat. Zazdroszczę całą sobą ludziom, którzy są pewni siebie, wiedzą, co robić
w danej sytuacji, potrafią reagować na każde wydarzenie tak jak należy i na
dodatek nigdy nie odczuwają stresu z błahego powodu. Ta zazdrość mnie chyba
zeżre za moment. Jak można takim być? I co zrobić, żeby takim być i właściwie
skąd się wzięłam taka ja?
To pewnie ten uraz głowy sprzed
ośmiu lat. Tak, to zdecydowanie to.
Właściwie jestem pozbawiona czasu
i na dodatek jestem okropnie leniwa. Wprawdzie nie szastam wolnymi minutami na
prawo i lewo, ale mimo to znajduję czas na głupoty a na naukę cóż... muszę
zrobić prezentację, spisać słówka i najlepiej je jeszcze przyswoić, a jedyne co
tak naprawdę robię to rozmyślam nad tym, czy uda mi się wyjść gdziekolwiek w
ten weekend. Niestety to nie pomaga w samodyscyplinie. Właściwie skoro jestem
tak nieogarnięta z planowaniem czegokolwiek, to znaczy, że bardzo dobrze się tu
czuję. O ironio. Jak nie wiem, co ze sobą zrobić to znaczy, że wkraczam na
właściwe tory. Owszem, raz bywa lepiej raz gorzej, czasami chcę umrzeć a
czasami rozpiera mnie energia i radość. W sumie to sama nie wiem, nad czym się
użalam. Nawet i ja siebie już nie rozumiem.
Nie chcę już rozpisywać się na
temat swojej rodziny i dzieci, bo właściwie nie wiem, co mogłabym tu napisać.
Ostatnio było odrobinę trudniej, bo dzieci chorowały i swoją frustrację czasami
wyładowywały na mnie, a teraz opiekuję się tylko najmłodszym chłopcem, bo drugi
jest w szpitalu (długa historia, ale wszystko wróciło do normy i niebawem do
nas wróci) i doprowadziłam do tego, że E. jest wyjątkowo posłuszny i miły dla
mnie. Wczoraj wieczorem przyszedł dać mi buziaka na dobranoc i zapytał czy może
ze mną spać. Nie żebym była typem wielce rozczulającym się nad takimi sprawami,
ale ten gest był wyjątkowo słodki. Myślę, że te dwa dni spędzone w swoim
towarzystwie pomogły nam w lepszym poznaniu i zaakceptowaniu. Chociaż pewnie
jutro i tak da mi w kość, i taki będzie finał. Zawsze tak jest!
a moje dzieci nadal tego nie ogarniają.
Mój najmłodszy podopieczny
zapałał również miłością do Polski! Zapewnia mnie każdego dnia, że odwiedzi
mnie w Polsce i nauczy się polskiego. Niebawem zaczynami naukę! Już umie się
przedstawić i przywitać, ha! taka jestem dobra w te klocki !
Co do mojego życia towarzyskiego
to no cóż, zauważam tendencję spadkową (jakby się dało taką osiągnąć kiedy
sprawa jest zerowa), ale to przede wszystkim za sprawą minionych wydarzeń.
gdybym nie była psychicznie chora, to jeszcze coś by się wykluło, no ale
jestem. taki pech. mam za to świetne plany na weekend i błagam okrutny los, by
okazał mi łaskę.
Podsumowanie czegokolwiek nie ma
sensu, bo niby co może się zmienić w miesiąc. Może przed świętami będę w stanie
cokolwiek tu napisać. Może wtedy dostrzegę diametralne zmiany. Och, byłoby
cudownie!
O matko, co to był za pierwszy odcinek dziewiątego sezonu! Już teraz zastanawiam się, jak przeżyję odejście Clary i zakończenie sezonu. to okrutne, że wszystko ma swój koniec.
Właściwie w dzisiejszym poście miałam napisać o obserwacjach jakich poczyniłam będąc au pair. Takie słodko-gorzkie wnioski na temat rodziców, którzy decydują się na au pair i ich pracy oraz obowiązkach rodzinnych, jednak nie mam ochoty na takie wynurzenia. Może za kolejny miesiąc, gdy spostrzegę kolejne, ciekawe zachowania, uda mi się wyskrobać coś dłuższego.
Trzymajcie kciuki! Może w
przyszłym tygodniu zasypię was cudownymi zdjęciami z nad oceanu!
Do usłyszenia,
M.