Ok. trochę przesadzone z przytulaniem, ale reszta to nawet całkiem prawda.
Jak to w każdy piątek tygodnia
przystało zasiadłam przed komputerem i piszę post. Próbowałam pisać codziennie
po trochu, ale jakoś tak czas leciał, mi się nie chciało albo byłam zmęczona i
o! robię to dzisiaj i pewnie znowu nie ubiorę w słowa całego minionego
tygodnia. Trochę słabo, ale co poradzić. C'est la vie.
Począwszy od wolnego poniedziałku
a skończywszy na śmiesznym piątku, to powoli dostosowuję się do warunków w
jakich przyszło mi żyć. Wczoraj tj. czwartek pracowałam cały dzień! Całe 12
godzin spędziłam w towarzystwie swojego najmłodszego podopiecznego i na koniec
dnia byłam tak bardzo szczęśliwa, gdy ujrzałam ich tatę w drzwiach, że prawie
się roześmiałam z radości. Jednakże to też pewna lekcja. Spędzając cały dzień z
dzieckiem, człowiek uczy się wielu rzeczy i nie wiem, czy mi to cokolwiek
ułatwiło, ale E. ciągle opowiadania o naszym wspólnym dniu i wydaje się
zadowolony (choć nie wspominał o tym, jak chciał jeździć rowerem po ulicy albo
jak płakał, bo nie chciał odebrać brata ze szkoły). A dzisiaj po trudnym
poranku nastał prawdziwie śmieszny wieczór!
Podczas powrotu do domu
rozmawialiśmy o zwierzątkach, które chcemy mieć i o ile ja chcę mieć małego
psa, tak moi podopieczni marzą o tygrysie i lwie. Zaproponowałam im usunięcie
zębów u zwierząt, bo z nimi to może być niebezpiecznie, na co E. powiedział, że chce tylko
malutkiego tygrysa, a G. dodał, że małe tygryski są słodkie. I tak oto
dotarliśmy do domu w atmosferze dość przyjaznej jak na nich. Jednak prawdziwa
radość zaczęła się (UWAGA UWAGA!) w trakcie jedzenia! A pora obiadu zazwyczaj
bywa trudna i płaczliwa, ale nie dzisiaj! E. to 3letni chłopiec, który naprawdę
dużo je, a gdy jest to coś, co lubi, to może jeść dosłownie talerzami. I tak
oto dzisiaj zostałam pozbawiona swojej porcji (może to i lepiej, zeżarłam - bo
to dobre słowo - obiad z D. w bistro i do teraz jestem syta). G., widząc, ile
zjadł jego brat, posłał mu surowe spojrzenie i z powagą na twarzy powiedział te
oto słowa:
- nie jedz tyle! będziesz
wyglądał jak dziadek! Będziesz miał gruby brzuch i będziesz wyglądał jak gruba
świnia!
Jako dobra au pair powinnam
powiedzieć, że to niemiłe i nie powinno się tak mówić, ale ja uderzyłam w tak głośny śmiech i nie mogłam przestać. W końcu cała nasza trójka zaczęła się śmiać i w
takiej oto sympatycznej atmosferze dokończyliśmy posiłek (ja chrupałam brokuły,
których oczywiście nikt nie chciał), i ostatecznie wyjaśniłam G., że nie
powinno się tak mówić, a E. jest małym chłopcem i żeby urosnąć musi jeść. O,
tak sprytnie wybrnęłam!
Wiecie co, w sumie to wystarczy
słuchać i rozmawiać z dzieckiem. Zauważyłam, że kiedy zwracam na nich uwagę,
rozmawiam z nimi i słucham o czym mówią to nasz wspólny czas staje się lepszy.
A dzisiaj G. uczył grać mnie w rugby i to był doskonale spędzony czas!
Coby ubarwić moją historię, to
podczas przygotowywania jedzenia zacięłam sobie palca. Moje dzieci patrzą. Krew
się leje z ręki, ja prawie płaczę z bólu (bo boli jak cholera!), przeklinam po
angielsku, bo jakoś lepiej to brzmi i w końcu mówię moim dzieciom, że straciłam
dłoń, nie mogę pracować i wracam do Polski. I ku mojemu ogromnemu zdziwieniu,
moi mali chłopcy obiecali mi, że się mną zajmą, powiedzą swojej mamie i mi
pomogą, bo nie wrócę przecież teraz do Polski. TRES MIGNION!
I dla tych chwil czasami warto
walić głową w mur. Wczoraj przez jakieś 2 godziny, kiedy E. dawał mi wycisk,
zastanawiałam się, co ja tu robię i po jaką cholerę to zrobiłam. I wiem, że
takie momenty będą się nieustannie zdarzać, ale potem przypominam sobie, że
czasami (bardzo czasami) zdarzają się dobre chwile i to ciągnie mnie dalej.
Trudno opisać każdy dzień, bo z
tym wiążą się nowe emocje, nowe wydarzenia, nowe irytacje, ale w końcu to jest
to co wybrałam. Nikt mnie do tego nie zmuszał, więc przyjmuję na klatę to, co
się dzieje, <ironia on> zbieram kasę i idę wydać połowę na obiad
<ironia off>.
A przechodząc do spraw typowo
osobistych to... nie, nie poznałam jeszcze żadnego przystojnego francuza, ale o
mamo, ilu ich tu jest! kiedyś chyba umrę z zachwytu. Nie sądziłam, że to tak
przystojna narodowość, pas du tout! Wracając na ścieżkę, to w poniedziałek idę
do szkoły! Nie pamiętam, kiedy ostatni raz cieszyłam się na szkołę, ale teraz
jakoś mi lżej z myślą, że zacznę się uczyć i poprawiać swoje błędy.
Przynajmniej będę miała jakąś satysfakcję, a tak to albo sprzątam albo zamulam
przed laptopem, więc... poczucie, że nie będę workiem tłuszczu leżącym na łóżku
jest pocieszające.
A tak na słodko to przejdę do rzeczy
irytujących, bo przecież wpis bez tego to żaden wpis. Lubię moich hostów.
Naprawdę darzę ich sympatią, więc ogólnie jest świetnie, ale jak mnie irytuje
to, kiedy mówią o nowych znajomych, klubach, miłościach, imprezach i
omatkoboska nie wiem czym jeszcze. Wiem, że nie znają mnie jeszcze dobrze, bo
jak można mnie poznać po dwóch tygodniach (serio, myślę, że na to trzeba całego
życia <ironia off>) i oceniają mnie po tym, co doświadczyli dotychczas,
ale kurwczaki, ileż można. Ja wcale nie cierpię na samotność (spotkanie z D.
raz w tygodniu to całkiem nieźle) ani jakiś brak znajomych, a to że czasami
wyglądam jakby mnie z krzyża zdjęli to dlatego, że ja po prostu taki mam wyraz
twarzy, ot ci co. I nie przekonuje mnie niczyje gadanie, że jak będę miała tu
przyjaciół, sratytaty, ogarnę język i się zadomowię, to nie będę chciała
wracać. Cóż, dla mnie nigdy znajomi, język ani zadomowienie nie odgrywało
wielkiej roli. Taka ze mnie egoistka czy jakkolwiek to nazwać. W końcu gdybym
się uparła, to zostałabym w Toruniu, bo przecież mi się tam podobało i tak
dalej. Albo w Anglii, bo tam też się zadomowiłam.
No, ale jak to pisałam, potrzeba
trochę czasu, żeby się poznać, a ja niewiele o sobie mówię, więc zwyczaje
zostaję poddana standaryzacji. Choć pewnie najważniejsze dla nich jest to, bym
była dobra dla ich dzieci. I zazwyczaj jestem. Czasami tylko jestem szalona,
niemiła i chyba śmieszna albo okrutna. W sumie mówiłabym tak samo, gdyby ktoś
polewał mnie zimną wodą albo nie chciał dać mi ciastka.
WEEKEND! jak ja lubię to słowo.
Te dwa dni nie miały dla mnie znaczenia przez trzy lata! Na studiach w weekend
zazwyczaj ślęczałam nad książkami, więc w sumie to żadna wolność z tego była. a
i w wakacje pracowałam w weekendy, wiec nic ciekawego. i teraz na nowo odkrywam
cudowne znaczenie tych słów. w niedzielę w nocy będę pewnie jęczeć, ale taki
mój los. a gdzie cały rok? Podobno potrzeba miesiąca albo nawet i trzech, żeby
się przyzwyczaić, więc pozostaje cierpliwie czekać na grudzień. bo co innego mi
pozostaje?
nie jest źle. oczywiście jak
zwykle dramatyzuję, bo to w końcu ja. pewnie gdyby ktoś tak naprawdę zobaczył
jak wygląda moje życie tutaj, to by się uśmiał, no ale...
to już drugi tydzień. ja żyję. dzieci
żyją. dom stoi na miejscu. nikogo nie otrułam. może nie jestem idealna. może
nie mam głowy dookoła i nie zawsze wszystko wiem, ale co ja mam na to poradzić.
nikt nie robi nic idealnie, a ja tym bardziej nie mam zamiaru.
a mój płacz w
tamtym tygodniu spowodowany był kobiecą przypadłością, którą powszechnie
nazywają miesiączką tudzież mniej oficjalnie okresem. I wyjaśnił się powód
mojego nieszczęścia, voila!
To chyba tyle na tę chwilę. Może
koło środy coś napiszę, albo czwartku, kiedy ogarnę szkołę.
Ach, jakby ktoś nie zauważył,
dodałam zakładkę z instagramem. Nie ma tam wprawdzie nic ciekawego, ale może z
czasem rozwinę swoje umiejętności robienia i dodawania zdjęć. W końcu miło
będzie do tego wrócić.
A bientot!
M.
Mysle, ze ci chłopcy sa przecudowni. I widac, ze juz Cię polubili, skoro chcieli Cie zatrzymać, jak si zranilas w palec. Sposob rozmowy Hostów jest wg mnie bardzo francuski (na tyle, na ile zdołałam poznać Francuzow podczas moich pobytów w rym cudownym kraju) i z pewnością pokierowanie jest to zarówno wychowaniem, jak i chęcią bycia miłym i uczynnym :) z niecieprliwoscia czekam na zdjęcia i nowy post o szkole językowej xD
OdpowiedzUsuń