Jestem wyzuta jak gąbka, a to przecież dopiero wtorek! A na dodatek przede mną dzień dłuższy niż zazwyczaj, bowiem francuskie dzieci (a przynajmniej ich większość) nie chodzi w środę do szkoły. Z takiej oto też okazji zaprowadzam swoich podopiecznych do centrum wolnego czasu dopiero o 11:40! (centrum to coś w rodzaju miejsca, gdzie animatorzy organizują zabawy dla dzieci). Pocieszający jest fakt, że odbieram je o całe 30 minut później niż zazwyczaj (tyleż szczęścia!). Jednakowoż potem idę zakupić podręcznik do nauki i jadę do D. na polski obiad!
Przechodząc do rzeczy istotnych, to w poprzednim poście zapomniałam zawrzeć kilku informacji, a więc przybywam z nimi i z kilkoma nowymi wieściami. Nie ma sensu czekać do piątku, bo znowu zapomnę o połowie rzeczy i wyjdzie dupa. Allons-y!
Już dawno temu chciałam napisać o zaimku "on". Dla osób niewtajemniczonych, jest to zaimek, który zastępuje zaimek "nous" czyli "my" albo kiedy wyrażamy formę bezosobową. Jakoś przez całe studia pomijałam ten zaimek, nie czując potrzeby używania go do czegokolwiek. Jednakże tutaj, na francuskiej ziemi, niemal go nadużywam. W momencie gdy mówię o tym, co robię z dziećmi czy z kimkolwiek innym. Zaimek "nous" chyba przestał dla mnie istnieć, bo przecież odmiana czasownika taka trudna, po co się męczyć? Teraz rozumiem, dlaczego francuzi wszystko skracają. Po cholerę się męczyć, kiedy można łatwiej?
Przechodząc do kolejnej pominiętej wieści z poprzedniego wpisu to czuję się tutaj jak trzecie dziecko. I nie ma się z czego śmiać. Czasami gdy hości mi coś tłumaczą, mam wrażenie, że traktują mnie jak trzecie większe dziecko w tym domu. Czasami to miłe, czasami irytujące, bo ja przecież wiem, że tego nie można; mama powiedziała mi to jakieś 18 lat temu i pamiętam do dziś. Niemniej jednak to sprawia, że ta rodzinna atmosfera zostaje zachowana. No i moje cotygodniowe kieszonkowe również nie pozostawia złudzeń. Jestem traktowana jak większe dziecko. Chociaż wiem, że nie powinnam narzekać. Mam dach nad głową, wspaniały, duży pokój z własną garderobą i łazienką, karmią mnie i pozwalają oglądać telewizor i surfować w Internecie. No na co narzekać?
No i tak odchodząc od poważnego tematu: znalazłam swoje ulubione miejsce w Nantes! Wiem, że pewnie znajdę takich wiele, ale uwielbiam ten most! Uwielbiam widok na rzekę i budynki, które znajdują się tuż obok. Sądzę, że to z powodu Torunia, bowiem mam ogromny sentyment do toruńskich mostów i tutaj dzieje się nie inaczej. Jest coś niezwykle uspokajającego w tej wodzie (chociaż jest zielona, jak każda rzeka, która dotychczas widziałam we Francji). Cóż, zdjęcie nie ukazuje rzeczywistego wyglądu no ale... lepsze to niż same słowa.
A teraz przejdę do rzeczy najistotniejszej w tym tygodniu czyli szkoły. Ogólnie rzecz ujmując to czułam się jak pięciolatek. Moja host family gadała o tym od trzech dni. Wszyscy rano oczywiście życzyli mi udanego dnia i byli wyraźnie podekscytowani, że wypuszczają swoje trzecie dziecko w świat. Ponadto mama wydzwaniała do mnie od rana, a gdy tylko wybiła godzina końca zajęć, pośpiesznie napisała smsa. W międzyczasie dostałam kilka wiadomości od innych osób. Jak pięciolatka! Mogłam sobie jeszcze kucyki zrobić i byłoby parfait!
No to do meritum. Lubię swoją nową szkołę. Nawet ludzie nie są najgorsi. Przez te dwa dnia miałam okazję poznać dwie Amerykanki, chyba z cztery Hiszpanki, Koreankę, Chinkę, Wenezuelkę, Szwajcarkę, Czeszkę i nie pamiętam kogo jeszcze. Atmosfera jest sympatyczna a prowadząca po prostu świetna. Nie mam na co narzekać. A dzisiaj zaproponowano mi zmianę grupy na bardziej zaawansowaną. W sumie nie wiem, co zrobię. W planach mam poprawienie umiejętności mówienia do bożego narodzenia, a od stycznia może pójdę na C1. Nie jestem przekonana do skoczenia na głęboką wodę, bo co za dużo to niezdrowo, a ja potrzebuję tymczasowo stabilizacji. No i grupa w miarę spoko, więc po co mi kombinować?
I w temacie szkoły to oczywiście pochwaliłam się Panu Tacie, że wyższy poziom sratytaty a on do mnie, że on nie jest zaskoczony! Uwierzycie? Zbieram szczękę z podłogi, a on w międzyczasie mi mówi, że mam bogaty zasób słów, że poprawnie odmieniam czasowniki i stosuję czasy i dobrze go rozumiem, chociaż szybko mówi, więc on nie jest ani trochę zaskoczony. A potem dodał, że przecież mi mówił, a ja nie chciałam wierzyć. To naprawdę bardzo uprzejme z jego strony. Niestety Pani Mama jest zachowawczą kobietą i rzadko z jej ust pada pochwała, więc nie oczekuję fanfar i wysypu confetti. Niemniej jednak to miłe, że ktokolwiek myśli w ten sposób.
Na koniec przejdę do rzeczy irytujących, bo jakżeby tak coś napisać bez tego. Otóż, zaczęli mnie irytować francuscy mężczyźni! Tak, mężczyźni. Nie wiem, gdzie doszukiwać się źródeł tego uczucia, ale ostatnio mam ochotę ich wybić. Przyglądam się tym wypielęgnowanym twarzom, modnym ubraniom i hollywoodzkim uśmiechom i jak można tak dobrze wyglądać? Koniec z miłościami. Wróciłam do porządku dziennego ze swoim jęczeniem.
Co do moich małych podopiecznych to krok po kroku krok po kroku. Okazuje się, że wszystkie dzieci takie są, więc po prostu muszę zachować spokój. Niewiele to, prawda? Radzimy sobie coraz lepiej ze swoją obecnością. Może nawet i mnie lubią? W sumie ja ich też trochę lubię. Nie są najgorsi. Słyszałam o trudniejszych przypadkach.
No i na marginesie zwichnęłam kostkę (ja życiowa łamaga) i puszczam swoim dzieciom MUSE. G. i E. uwielbiają The Handler i ogólnie polubili rock. Jestem z nich dumna jak matka! Mają gust po au pair, nie ma co! Na dodatek uświetnię swoją osobą zdjęcie we francuskiej gazecie! (Ouest France czy coś takiego). Mam nadzieję, że jednak schowałam się za B. (a swoją drogą to matkoboska jak ona mnie irytuje! dobrze, że idzie do innej grupy) i nikt mnie nie ujrzy, bo wstyd, łzy i rozpacz.
Podsumowując, w sobotę idę na spotkanie ze wszystkimi kursantami. Mam ochotę zabić D., ale skoro obiecałam to trudno. Może poznam kogoś interesującego, choć wątpię. Taka ze mnie optymistka. Gdyby moja host family to usłyszała, to padłaby na zawał, tak są zaangażowani w moje życie towarzyskie.
A w ogóle kupiłam pocztówki i nie mam czasu/ochoty, żeby iść i kupić znaczki. To dopiero szaleństwo! Może w czwartek albo piątek ruszę dupę. Nie wiem. Przeraża mnie to, jak się rwę do wysyłania czegokolwiek. Dommage!
No to tyle. Widzimy się po sobocie, kiedy będę mogła jakoś zrelacjonować to zapewne wspaniałe spotkanie.
Ciao!
M.
HAh, mnie irytowały francuskie kobiety, że wygladają na ogół bardzol, bardzo dobrze, ale francuscy faceci nigdy, za bardzo mi się podobają. Choć chyba wiem, o co Ci chodzi. Czy w tej szkole masz szame dziewczyny? Myślę, że Twoja Hoast rodzina jest cudowna xD xD faktycznie, trochę Cię trakcują jak trzecie dziecko, ale mimo wszysko trzeba pamietać, że są Twoimi rpacodawcami xD No i ta własna garderoba - brzmi naprawdę dobrze.:P
OdpowiedzUsuń